Zgodną uwagi konsekwencją prof. Andrzej Wojtyna [były członek Rady Polityki Pieniężnej – red.] prowadzi medialną wojenkę z prezesem NBP. Pierwszą salwę oddał on, o ile się nie mylę, już pod koniec 2021 r. tekstem pt. „Kto na szefa NBP” („Rzeczpospolita”, 24.10.2021). Po czym regularnie „dogryzał” prezesowi i NBP, głównie w „Rzeczpospolitej”, która nader często użycza swoich łam jego „esejom”. A także w „Dzienniku Gazecie Prawnej” oraz (rzecz jasna!) w „Gazecie Wyborczej”.
Najnowszy jego „esej” w tym temacie (pt. „Czy NBP pilnie potrzebuje nowego prezesa?”, „Rzeczpospolita”, 6.03.2023) jest utrzymany w dobrze już znanej konwencji. Roi się on od insynuacji i epitetów w stosunku do NBP, RPP i personalnie profesora Glapińskiego. Oto próbka zawartości tego „eseju”: „załamuje się zasada niezależności banku centralnego”, „zamiast skoncentrować się na przywracaniu i utrzymywaniu stabilności makroekonomicznej [...] prezes woli zniechęcać społeczeństwo do interesowania się sprawami gospodarki”, „pełna kadencja obecnego prezesa NBP to wystarczająco duże zagrożenie dla gospodarki”, „profesor bardzo dobrej uczelni decyduje się na niszczenie jednej z najważniejszych instytucji gospodarki rynkowej”, itp. itd.
Dostało się także tzw. rynkom finansowym, które – wbrew nadziejom opozycyjnych krytyków NBP – najwyraźniej nie mają najmniejszego zamiaru podejmować działań „dyscyplinujących” politykę pieniężną. Oraz dziennikarzom uczestniczącym w konferencjach prasowych.
Dostało się też „senackim” członkom nowej RPP. Zawiedli oni p. Wojtynę, bo nie udało się im „osłabić monopolistycznej pozycji prezesa”, zaś „ich determinacja w dochodzeniu swoich praw osłabła”. Zagrzewa on ich więc do boju: „nie wolno im zrezygnować z walki o to prawo. Jeśli zrezygnują, to kiedyś będą prawdopodobnie obciążani za brak dbałości o rzetelne informowanie społeczeństwa o stanie gospodarki oraz ignorowanie znaków ostrzegających przed ryzykiem utrwalenia się wysokiej inflacji”.
Dostało się także mnie, doradcy prezesa NBP. Wprawdzie p. Wojtyna przyznaje, że byłem w przeszłości znany z „rzetelnych analiz ekonomicznych”, ale następnie określa mnie jednak jako „profesora-ekscentryka”, wypowiadającego „aroganckie uwagi wobec koleżanek i kolegów ekonomistów”. Przy okazji zarzuca mi przynależność do mniejszościowego nurtu ekonomii – keynesizmu. Daje przy tym do zrozumienia, że sam jest niekłamanym autorytetem, reprezentantem mainstreamu, do którego zalicza 95 proc. ekonomistów, i znawcą „aktualnego zaawansowania światowej dyskusji nad inflacją”.