Do tej pory, kiedy jakiś polityk chciał wskazać Polakom idola gospodarczego z przeszłości, wyciągał nieśmiertelnego Wokulskiego, który jednak dziś nie bardzo pasuje (bo handlował z Rosją). No, ewentualnie polskiego fabrykanta Karola Borowieckiego. A w najgorszym przypadku mocno już przestarzałego księdza Staszica. Ale Bolesław Chrobry?
W sumie nie ma się jednak czemu dziwić. To prawda, nasz waleczny król odziedziczył państwo, które było jeszcze na poły pogańskie, biedniejsze, mniej rozwinięte kulturowo i zapóźnione wobec zachodnich sąsiadów. Ale zrobił z niego regionalne mocarstwo, znacznie bardziej doinwestowane i bogatsze niż przedtem (choć nie mierzono jeszcze wówczas ani PKB na głowę mieszkańca, ani wielkości inwestycji, a o transformacji energetycznej i sztucznej inteligencji świat miał usłyszeć dopiero tysiąc lat później). No i spotykał się jak równy z równym z niemieckim cesarzem, wymieniając się nawet kurtuazyjnie nakryciami głowy, czyli koronami (ciekawe, że ówczesna krajowa opozycja nie wyciągnęła mu tego bratania się z Niemcami i nie powtarzała z wyrzutem na wiecach słów: „für Deutschland”). Biorąc to wszystko pod uwagę, nie powinniśmy się dziwić, że to właśnie Bolesław Chrobry ma się stać patronem nowej polskiej ofensywy gospodarczej.
Spotkanie premiera z przedstawicielami gospodarki odbyło się na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi i natychmiast wywołało komentarze, że było propagandowym show. Ja się akurat z tym nie zgadzam. Nie mam wątpliwości – i sądzę, że wątpliwości w tej sprawie nie ma również premier – że zauważalna poprawa stanu gospodarki jest niezbędna, jeśli ludzie nie mają szybko stracić sympatii do rządu. I to poprawa zauważalna dla ludzi, a nie tylko dla analityków analizujących statystyki wzrostu PKB. Bo większości ludzi nie interesuje żaden PKB. Interesują ich płace, ceny w sklepach, miejsca pracy. Oczywiście że jeśli uda się w tym roku doprowadzić do znacznego przyspieszenia tempa wzrostu PKB, po pewnym czasie ludzie zobaczą to również w swoich portfelach. Ale to nie nastąpi szybko, pewnie dopiero po roku–dwóch, więc z punktu widzenia następnych wyborów parlamentarnych (już za niecałe trzy lata!) premier wcale nie ma dużo czasu.
Jak doprowadzić do przyspieszenia wzrostu gospodarczego? Droga jest tylko jedna, przyspieszenie inwestycji przedsiębiorstw. I to tych inwestycji, które dadzą szybkie efekty, przyhamują wzrost cen energii, pomogą firmom radzić sobie z deficytem pracowników, zwiększą wydajność pracy i długookresowo pozwolą na opanowanie inflacji. Przekopać w kilku miejscach Mierzeję Wiślaną naprawdę nie byłoby trudno, podobnie jak na życzenie koalicjantów dałoby się szybko wprowadzić jakiś dodatkowy dzień wolny od pracy. Ale nie o takie złudne i szybko przemijające korzyści chodzi, tylko o inwestycje naprawdę unowocześniające polskie firmy i dające trwały wzrost dochodów i dobrobytu.
Jak to zrobić? Niełatwo. Przede wszystkim trzeba radykalnie poprawić warunki funkcjonowania tych firm, zwłaszcza małych i średnich, aby je zachęcić do dalszego rozwoju. I temu właśnie powinna służyć deregulacja, którą ma zaproponować komisja Rafała Brzoski.