Były ambasador w Ukrainie: Komuś może zależeć na tym, byśmy uwiarygodnili układ między mocarstwami

Ukraińskie elity za pewnik przyjmują zawieszenie broni w połowie roku. Czy jednak Polska powinna żyrować układ korzystny dla mocarstw, bo zdejmujący im z barków jeden kłopot, ale już nie tak korzystny dla państw średnich i małych? Powinniśmy być gotowi na wywrócenie stolika, jeśli rozmowy pójdą za daleko – mówi „Rzeczpospolitej” Bartosz Cichocki, były ambasador RP w Kijowie.

Publikacja: 14.02.2025 18:06

Były ambasador RP w Kijowie Bartosz Cichocki

Były ambasador RP w Kijowie Bartosz Cichocki

Foto: PAP/Viacheslav Ratynskyi

Jakie nastroje panują dziś w Kijowie?

Ukraińskie społeczeństwo nadal żyje wojną: bezpośrednio na froncie w mundurach i na zapleczu w cywilu, organizując wsparcie. Narasta jednak zjawisko wyparcia wojny ze świadomości. Po trzech latach trudno oczekiwać, żeby było inaczej – daje o sobie znać wyczerpanie, poczucie beznadziei, pretensje o niedostateczną pomoc z Zachodu, o wzrost cen, do rodaków, którzy opuścili kraj.

Elity za pewnik przyjmują zawieszenie broni w połowie roku i coraz więcej uwagi poświęcają spodziewanym w związku z tym jesienią wyborom. Żywo dyskutuje się w Kijowie o przeróżnych scenariuszach politycznych. Podczas niedawnego pobytu nad Dnieprem tylko nieliczni przekonywali mnie, że do przełomu w tym roku może nie dojść. Taki wariant może doprowadzić Ukrainę na skraj katastrofy.

Jak ocenia pan reakcje na telefoniczną rozmowę Donalda Trumpa z Władimirem Putinem? Adekwatne, histeryczne?

Wśród moich rozmówców w Kijowie są osoby, które jeszcze nie tak dawno brały udział w procesie decyzyjnym – to są ludzie twardo stąpający po ziemi. Rozumieją, że powrót Ukrainy do granic z 1991 roku dziś jest mało prawdopodobny, podobnie jak członkostwo w NATO, a nawet w Unii Europejskiej. Oczywiście, publiczne wypowiedzi w takim tonie byłyby politycznie bardzo kosztowne, szczególnie jeśli rządzący nie będą mieli wyborcom nic do zaproponowania w zamian, np. gwarancji bezpieczeństwa ze strony mocarstw zachodnich. 

Czytaj więcej

Pete Hegseth w Warszawie ostrzega: Amerykanie nie muszą być w Europie na zawsze

Uczulałbym wszystkich, którym zależy na przekonaniu stron konfliktu do zawieszenia ognia, by z góry nie wykluczali perspektywy euroatlantyckiej Ukrainy czy wzięcia współodpowiedzialności za zagwarantowanie jej bezpieczeństwa. Nawet jeśli w tym mechanizmie jest słaby punkt.

Słaby punkt?

W przyrodzie nie występuje coś takiego jak pełna gwarancja bezpieczeństwa. Nawet członkostwo w NATO nie zwalnia od wysiłków na rzecz własnej obronności. Pamiętamy, ile lat zajęło państwom wschodniej flanki przekonanie sojuszu, że o zagrożeniu ze strony Rosji trzeba myśleć w kategoriach realistycznych, a nie czysto teoretycznych. Stosunkowo od niedawna NATO pracuje nad planami ewentualnościowymi, prowadzi regularne ćwiczenia na dużą skalę czy utrzymuje wspólne bazy wojskowe od Estonii po Rumunię.

Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział, by porzucić nadzieję na zaproszenie Ukrainy do NATO, a Przemysław Czarnek dziękuje Trumpowi za działania, „które mają szanse sprawić, że bomby na Ukrainie przestaną spadać”. Czy rzeczywiście rozmawiamy dziś w sytuacji, w której możemy uznać, że po rozmowie Trumpa z Putinem wojna właściwie dobiegła końca?

Panuje chaos informacyjny, a wypowiedzi przedstawicieli amerykańskiej administracji są sprzeczne. Wiceprezydent J. D. Vance stwierdził, że nie wyklucza obecności amerykańskich wojsk na Ukrainie, podczas gdy sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Pete Hegseth nie widzi szans rozszerzenia NATO. Poczekajmy. Na razie rakiety nadal spadają na głowy Ukraińców. Negocjatorzy nie zdążyli jeszcze usiąść do stołu. W moim przekonaniu możemy liczyć co najwyżej na pauzę w tym konflikcie, a nie na wypracowanie stabilnego i trwałego porozumienia, które na lata wykluczy ryzyko rosyjskiej agresji.

Czytaj więcej

Bartosz Cichocki: Po likwidacji USAID podnieśmy na Ukrainie porzuconą przez Amerykanów pałeczkę

Ekipa Donalda Trumpa udowodniła na Bliskim Wschodzie, że potrafi negocjować. Tutaj jednak na stole będą nie tylko linia rozgraniczenia czy prawo Ukrainy do członkostwa w NATO. Elementem negocjacji będą też nałożone na Rosjan sankcje i rola USA na kontynencie europejskim. Rosji w najmniejszym stopniu zależy na ukraińskich terytoriach, bardziej na kontrolowaniu ukraińskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, a pewnie też energetycznej. A najbardziej na ograniczeniu militarnej obecności Stanów Zjednoczonych w Europie – Rosjanie uważają, że mają prawo do wyłącznej strefy swoich wpływów na obszarze posowieckim i do strefy współdecydowania w Europie Środkowej.

Jaką postawę powinna przyjąć Polska?

Musimy się bardzo poważnie zastanowić nad własną rolą w procesie pokojowym. Będzie pokusa walki o obecność przy stole rozmów, co wynika z traumy porozumień zawieranych wcześniej ponad naszymi głowami, ostatnio na forum normandzkim (Niemcy, Francja, Rosja, Ukraina). Komuś może zależeć na tym, byśmy uwiarygodnili nowy układ między mocarstwami – wiadomo przecież, że w tym konflikcie stanęliśmy jednoznacznie po stronie ofiary agresji. Czy jednak warto żyrować układ korzystny dla mocarstw, bo zdejmujący im z barków jeden kłopot, ale już nie tak korzystny dla państw średnich i małych? Powinniśmy być gotowi na wywrócenie stolika, jeśli rozmowy pójdą za daleko. Pytanie, czy odważymy się na to i czy będziemy mieli konieczne do tego siły. To już nie są czasy, w których możemy licytować ponad to, co mamy w ręku: Putin i Trump mówią „sprawdzam”.

Czytaj więcej

Historyk: To nie jest przypadkowe, co Donald Trump napisał po rozmowie z Putinem

Na razie jednak nie mamy powodów do niepokoju, natomiast jasne jest, że stawka rozgrywki jest ogromna. Na szali jest nasza swoboda wyboru kierunków rozwoju gospodarczego i decydowania o własnym bezpieczeństwie. Jesteśmy wprawdzie w NATO i UE, wykorzystaliśmy ostatnie 30 lat, czego nie da się powiedzieć o Ukrainie.

I możemy wobec tego spać spokojnie?

Spójrzmy na problemy, z którymi mierzy się Unia Europejska. Dziś – a rozmawiamy o tym od lat – to Unia dwóch prędkości, emancypująca się Komisja Europejska, ograniczanie kompetencji rządów narodowych. Podobny stan nierówności może już wkrótce dotknąć NATO. Musimy zabiegać o to, aby wynikające z różnicy potencjałów różnice pozycji międzynarodowej nie zostały zinstytucjonalizowane.

W jaki sposób możemy to robić?

Popularna teza głosi, że do NATO nie mogą być przyjmowane państwa, które pozostają w sporze terytorialnym. Nie jest to prawda w sensie prawnym – nigdzie nie jest to zapisane. I powinniśmy zabiegać o to, aby nie doszło do formalizacji tego warunku. Po Trumpie będą inni prezydenci, sytuacja w Rosji też może się zmienić, a zapis traktatowy pozostałby i przekreślał szanse Ukrainy. Widać, że republikanie nie wyrobili sobie ostatecznego poglądu na wiele spraw – nawet Pete Hegseth częściowo wycofał się ze swoich słów o Ukrainie w NATO.

Jak zareaguje pana zdaniem polskie społeczeństwo? Z jednej strony, siłą rzeczy, już tak niezaangażowane emocjonalnie w wojnę jak na samym jej początku, z drugiej – ciągle mocno antyrosyjskie. 

Perspektywa przerwania działań wojennych jest naturalnie kusząca, ale pokój zawarty z pozycji słabszego będzie gnić i nie uchroni nas przed powrotem zagrożenia. Trudno wymagać od szeregowego wyborcy pełnego zrozumienia dla skomplikowanego dyplomatycznego procesu, który się właśnie toczy. Ogromna odpowiedzialność spoczywa na politykach. A w Polsce mamy niestety kryzys przywództwa – to być może problem całego regionu transatlantyckiego. Decydentami rządzą sondaże, podążają za nimi bezkrytycznie. Tymczasem lider to ktoś, kto prowadzi za sobą. Ponadto znajdujemy się w gorącej fazie kampanii wyborczej, wydarzenia na Ukrainie mało kogo z rywali do Pałacu Prezydenckiego interesują, ewentualnie pod kątem własnych szans na zwycięstwo. To nie jest – ujmując rzecz oględnie – sytuacja optymalna. 

Rozmówca

Bartosz Cichocki

Były ambasador RP na Ukrainie (2019–2023), wiceminister spraw zagranicznych (2017–2019)

Jakie nastroje panują dziś w Kijowie?

Ukraińskie społeczeństwo nadal żyje wojną: bezpośrednio na froncie w mundurach i na zapleczu w cywilu, organizując wsparcie. Narasta jednak zjawisko wyparcia wojny ze świadomości. Po trzech latach trudno oczekiwać, żeby było inaczej – daje o sobie znać wyczerpanie, poczucie beznadziei, pretensje o niedostateczną pomoc z Zachodu, o wzrost cen, do rodaków, którzy opuścili kraj.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa. „Dobre rozmowy" Zełenskiego z Vance'em
Konflikty zbrojne
Rosja szykuje się do negocjacji. Władimir Putin zbiera zespół wagi ciężkiej
Konflikty zbrojne
„Zdrada!”. Gen. Roman Polko komentuje działania Donalda Trumpa ws. Ukrainy
Konflikty zbrojne
Dron uszkodził część elektrowni w Czarnobylu. „Zagrożenie terrorystyczne”
Konflikty zbrojne
Jak przebiegała rozmowa Trump-Zełenski? Wyciekły szczegóły