Na początku kwietnia i u progu pandemii marka odzieżowa Draper James, której założycielką i twarzą jest aktorka Reese Witherspoon ogłosiła, że dostrzega jak ciężko w tym trudnym czasie przychodzi pracować nauczycielom i pragnąc wyrazić wobec nich wdzięczność przekaże zainteresowanym przedstawicielom tego zacnego fachu – darmową sukienkę. Zainteresowani otrzymaniem prezentu mieli zarejestrować się na stronie i podać dane potwierdzające wykonywany zawód. Zgodnie z informacjami podanymi na Instagramie marki - oferta miała być ważna do wyczerpania zapasów. Altruistyczny gest, jednakże spotkał się nie tylko z nieprzewidzianym przez organizatorów zainteresowaniem z jednej strony, ale także – z dość krótką listą asortymentu przekazanego na ten cel. Sukienek, które miały być prezentami było bowiem 250 sztuk, a chętnych do ich otrzymania – ponad milion (czyli bez mała siedem razy więcej niż wszystkich sukienek sprzedanych przez markę w ciągu minionego roku).
Tak, jak na początku o pomyśle w pochlebnych słowach wypowiadano się w mediach, tak też z podobnym zaangażowaniem oskarżono firmę o niegodziwość i celowe nakręcanie sobie dobrej prasy na fali epidemii – gdy oferta ważna „do wyczerpania zapasów" obnażyła jak niewielkie owe zapasy były.
Czytaj też: Polskie sądy w ocenie obywateli - wyniki ankiety i wnioski dla sędziów
Zważywszy na szlachetny w założeniu gest marki, ktoś mógłby powiedzieć – klęska urodzaju. Lecz trzy amerykańskie nauczycielki, które w imieniu wszystkich tych, którzy nie zdołali otrzymać prezentu, postawiły wytoczyć Draper James proces. Jego rozstrzygnięcie jest jeszcze melodią przyszłości, ale choćby teoretycznie warto zastanowić się jakie szanse powodzenia miałoby podobne roszczenie w polskiej rzeczywistości. Dochodzę do wniosku, że żadne, podobnie jak inne – o niebo mniej abstrakcyjne na pierwszy rzut oka. Nie z tej przyczyny, że przepisy prawa zawierają stosowne - wyczerpujące regulacje, nie z tego także powodu, iż procedura cywilna dopięta jest na ostatni guzik. Powodem, dla którego w moim przekonaniu polski obywatel nie skierowałby przeciwko nikomu roszczenia o zawiedzione, lecz nieprecyzyjne obietnice, jest to, iż nasz wymiar sprawiedliwości mało komu daje szansę na realizację jego praw.
Podsądny nie ze względu na ubogie przymioty swego intelektu lub charakteru, lecz z uwagi na skomplikowany język, nie tylko ma zwykle kłopot z samodzielnym zrozumieniem treści pouczeń zawartych na zawiadomieniu o terminie rozprawy, ale także z odnalezieniem się na sali. Często nie rozumie kierowanych doń pytań i mimo ustnej informacji podanej przez sędziego nie wie, w jakim trybie i terminie zaskarżyć orzeczenie. Wielu Polaków nie posiada umiejętności sformułowania tezy dowodowej, nie rozumie, że rolą sądu nie jest udzielanie pomocy prawnej i nie docenia wsparcia ze strony profesjonalnego pełnomocnika. Finalnie zaś, osoby, którym przyszło się sądzić lub być oskarżonymi nie pojmują jak to możliwe, że pisma nie da się wnieść w formie elektronicznej, biuro obsługi czynne jest do 15:30, a kontakt z sądem możliwy jest za pośrednictwem faxu, o którego istnieniu większość zdołała już zapomnieć.