Gdy kilka miesięcy temu jechaliśmy całą rodziną w dalszą podróż, słuchaliśmy lektury szkolnej jednego z moich dzieci. Z zaciekawieniem przypominałem sobie „Syzyfowe prace” Stefana Żeromskiego. I piszę to bez ironii. Przypominałem sobie samego siebie czytającego tę lekturę na początku lat 90., niedługo po upadku komunizmu, i zadawane sobie pytania: jak ja bym postąpił i do którego z bohaterów lektury jest mi bliżej? Jednocześnie zacząłem się zastanawiać, jak odbierają tę lekturę uczniowie po 30 latach transformacji, w drugiej dekadzie XXI wieku, skoro wydarzenia opisywane przez Żeromskiego sprzed 150 lat to zupełnie inny świat. Ale czy rzeczywiście?
Przez lata zmieniały się w Polsce rządy, byli kolejni ministrowie edukacji, ale „Syzyfowe prace” pozostawały lekturą. Dziś warto docenić tę konsekwencję. Bo dzięki temu całe pokolenia Polaków mają narzędzia, żeby zrozumieć, co dziś się dzieje z dziesiątkami tysięcy ukraińskich dzieci, które są przemocą zabierane do Rosji i tam poddawane rusyfikacji.
Czytaj więcej
Pół miliona Ukraińców, w tym ponad 120 tys. dzieci, wywieziono do Rosji. Przed tym trafiają do ta...
Ale to coś więcej niż tylko losy dzieci. Coś, co my znamy z lektur szkolnych, ewentualnie rodzinnych opowieści. Coś, co miało dotyczyć przeszłości dawno minionej, oto staje się udziałem ponad 0,5 mln Ukraińców, którzy padają ofiarą wywózek w głąb Rosji, przymusowych przesiedleń i prób wynaradawiania.
Niby możemy powiedzieć, że przecież to wszystko już było. Wywożono do Rosji za caratu, wywożono za Lenina, za Stalina, to wywożą i za Putina. Może świat, widząc to, co dzieje się dziś z Ukraińcami, zrozumie to, co wie o naturze rosyjskiego imperializmu i samodzierżawia każde polskie dziecko. Nieszczęście polega jednak na tym, że to nie kwestia naszej przeszłości, ale teraźniejszości, która spotyka naszych braci Ukraińców.