Ktoś kiedyś w art. 175 konstytucji ustalił, że wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe. W art. 42 ust. 3 konstytucji określono wiążącą wszystkich, w szczególności organy państwa, zasadę domniemania niewinności, zgodnie z którą każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu. Zasadę tę uczyniono podstawą procesu karnego, w którym konkretyzuje się i indywidualizuje normę w akcie przypisania odpowiedzialności karnej na podstawie dowodów dających subiektywną pewność sądu co do winy w świetle wyników postępowania dowodowego. Od rzymskich czasów wiadomo, że ei incumbit probatio qui dicit, non qui negat, czyli ciężar dowodu spoczywa na tym, kto twierdzi, a nie kto zaprzecza. Ponieważ policjant nie jest sądem, nie może wymierzać sprawiedliwości na podstawie ocenianych przez siebie dowodów. Dlatego wystawienie mandatu przez policjanta wymaga zgody osoby, której mandat ma dotyczyć. Policjant jest bowiem od strzeżenia porządku prawnego i ścigania jego naruszeń, nie zaś od sprawowania wymiaru sprawiedliwości.
Nie mylić z grożeniem
Tymczasem w Sejmie znalazł się druk nr 866, czyli poselski projekt ustawy o zmianie ustawy – Kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia. Zapominając, że od 1997 r. mamy wyraźną regulację konstytucyjną dotyczącą minimalnych gwarancji w postępowaniu represyjnym, przewidziano w nim zaczerpniętą z międzywojnia i adekwatną do czasów Berezy Kartuskiej konstrukcję upoważniającą funkcjonariusza policji do nałożenia grzywny w drodze mandatu karnego, którego przyjęcia obywatel nie może odmówić. Nie przyswoiwszy zaś domniemania niewinności i innych podstawowych zasad procesu karnego, uznano, że wystarczy, jeśli obywatel będzie się mógł od takiego mandatu odwołać, udowadniając jednocześnie, że jest niewinny.
Czytaj też: