O losie Polski zazwyczaj decydowały czynniki zewnętrzne: rozbiory, agresje, Jałta, upadek muru berlińskiego. Jednak największe emocje wzbudzają wewnętrzne spory i jesteśmy coraz mniej wrażliwi na to, co się dzieje na zewnątrz. A niestety dzieją się rzeczy straszne. Za miedzą akcje Putina wciąż rosną, a Zełenskiego spadają. Nie ma wiarygodnego pomysłu, jak ten trend odwrócić przy malejącej gotowości Zachodu do poświęceń. Amerykański Kongres blokuje pieniądze na pomoc Ukrainie, a my blokujemy ukraińskie ciężarówki.

Jak tak dalej pójdzie, to Ukraina ponownie będzie członkiem imperium rosyjskiego, a nie członkiem UE. Krew się leje nie tylko za miedzą. Wystarczy popatrzeć na Bliski Wschód. Tam też nie ma wiarygodnego pomysłu, co z tym wszystkim zrobić. Dyplomacja jest bezradna, gdy dominuje zasada, kto kogo wykończy. Upadek dyplomacji jako sztuki rozwiązywania konfliktów sugeruje sieć obecnych sojuszy. Rosja brata się z wyklętymi cywilizowanego świata: Koreą Północną, Syrią, Iranem. Natomiast Zachód jest coraz bardziej zależny od takich championów praw człowieka jak Arabia Saudyjska, Turcja czy Egipt. Trzeci zazębiający się krąg tworzy grupa fanatycznych i coraz lepiej uzbrojonych terrorystów i najemników. W tym towarzystwie mówienie o prawie międzynarodowym zakrawa na żarty, bo liczy się tylko brutalna siła.

Czytaj więcej

Jan Zielonka: Czy przez postępowanie PiS-u grozi nam dwuwładza?

Ktoś powie, że światem zawsze rządzi siła, a nie prawo czy moralność. To Hobbes, a nie Grocjusz lub Kant miał rację. Problem w tym, że Unia Europejska jest stworzona na modłę Kanta: ma prawo i zestaw wartości, a brak jej militarnej siły. Ameryka wciąż jest potęgą militarną, lecz nie znaczy to, że zawsze można na nią liczyć. Spytajcie kobiety w Afganistanie. Spytajcie, czy NATO przetrwa, jak Donald Trump wróci do władzy? Problemu nie można sprowadzić do jednego zwariowanego przywódcy czy jednej krwawej wojny. Dziś mamy mieszankę wielu równoległych konfliktów prowadzonych przy użyciu niezwykle śmiercionośnych technologii, braku poszanowania dla jakichkolwiek zasad prowadzenia wojny, kryzysu instytucji międzynarodowych, takich jak ONZ czy G20, oraz postprawdy stawiającej dobro i zło na głowie. Narasta wyścig zbrojeń, a z mody wyszły środki budowy zaufania, co zwiększa ryzyko przypadkowej eskalacji konfliktu. Nie sugeruję, byśmy szukali schronienia w bunkrze, lecz byśmy wreszcie zaczęli traktować świat i Europę poważnie. Prezydent i premier spotkali się, by porozmawiać o międzynarodowym bezpieczeństwie, lecz skończyło się na Barskim, Kamińskim i Bodnarze. Siedzimy na beczce prochu – przestańmy się w końcu bawić zapałkami.

Autor jest profesorem na uniwersytetach w Wenecji i Warszawie