10 kwietnia 2010 roku pękło niebo. Są wydarzenia, które trudno objąć rozumem. Śmierć prezydenta Polski na służbie, śmierć prezydenckiej delegacji liczącej 96 osób nie mieściła się w głowie. I po 15 latach wciąż się nie mieści. Do katastrofy smoleńskiej nigdy nie powinno było dojść. Zawiodły procedury, zawiodło państwo, a strona rosyjska nie powinna się zgodzić na lądowanie polskiej delegacji. Katastrofa lotnicza w Mirosławcu nie nauczyła nas niczego, a wydarzyła się ledwie dwa lata wcześniej. Zginęła w niej również cała załoga, kwiat polskiego wojska. Katastrofa smoleńska też nas niewiele nauczyła, mimo że po niej zmieniono procedury. A przy tym podzieliła nas jeszcze bardziej.
Jarosław Kaczyński po katastrofie smoleńskiej nie mówił o zamachu, nie oskarżał Donalda Tuska
Początkowo można było mieć nadzieję, że wspólne przeżycia połączą podzielone społeczeństwo. Nie pojednała nas śmierć Jana Pawła II, nie połączył nas Smoleńsk. Po katastrofie 10 kwietnia przyszła gra trumnami. Ale nie od razu.
Jarosław Kaczyński po śmierci brata, bratowej i załogi nie mówił o zamachu. Nie obwiniał Donalda Tuska i rządzących wtedy polityków Platformy Obywatelskiej o śmierć Lecha Kaczyńskiego. Zrobił to później. Najpierw wziął udział w kampanii prezydenckiej jako kandydat PiS. Był spokojny, wręcz stonowany wobec swoich politycznych oponentów, a nastrój budował koncyliacyjny. Również wtedy Antoni Macierewicz nie mówił o zamachu, mordzie, wybuchach, sztucznej mgle. Prezes PiS w specjalnym orędziu nawet dziękował Rosjanom za wsparcie i współczucie po katastrofie. Wszystko zmieniło się po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborach prezydenckich.
Czytaj więcej
Czy prezes PiS Jarosław Kaczyński powinien zostać ukarany w związku z incydentem, do którego dosz...
Jak PiS dochodziło do prawdy o katastrofie smoleńskiej
Tamy puściły, gdy skończyła się kampania prezydencka, która okazała się porażką prezesa PiS. Jarosław Kaczyński przyznał publicznie, że był podczas niej na lekach uspokajających, stąd jego koncyliacyjny ton. A potem ruszył do ataku, który trwa już 15 lat. Przy okazji każdej rocznicy i miesięcznicy smoleńskiej słyszeliśmy od prezesa, że jesteśmy „coraz bliżej prawdy”, że „dochodzimy do prawdy” lub że działania Antoniego Macierewicza „zbliżyły nas do prawdy” wraz z przedstawianymi raportami szefa podkomisji smoleńskiej. I o ile będąc w opozycji, PiS mogło w sprawie katastrofy smoleńskiej zrobić niewiele – starania o umiędzynarodowienie śledztwa (w tym prośby i listy rodzin smoleńskich do ówczesnego prezydenta USA Baracka Obamy) spełzły na niczym – tak w latach późniejszych, kiedy rządziło, miało wszelkie narzędzia, żeby „dojść do prawdy”. Ale nic takiego się nie wydarzyło.