Wiele lat temu sporo czasu spędziliśmy „rysując”, układając merytorycznie i graficznie strony ogólnopolskiej gazety. Czynność ciekawa i intensywna, aczkolwiek najbardziej interesujące było to, co się działo obok, czyli dyskusje z Marcinem. Tematy najróżniejsze: sztuki wizualne, wszelkiego rodzaju wątki dotyczące projektowania, literatura, ale też polityka i, tak, tak – biznes. Może to dziwne, ale najlepiej pamiętam dyskusję o Linearnym Systemie Ciągłym Zofii i Oskara Hansenów. Marcin bronił Hansenów i ich koncepcji, która na zawsze miała zmienić urbanistykę i architekturę, przy której pomysły Le Corbusiera były tylko niewinną zabawą. Uznawał absurd i utopię LSC, ale najbardziej doceniał kreatywność i niezależność myślenia Hansenów. Taki był, to było dla niego najważniejsze.
Tym rozmowom towarzyszyły najróżniejsze rysunki i rysuneczki, które pomagały Marcinowi tłumaczyć, objaśniać czy argumentować. Powstawały w niesamowitym tempie, pochłaniały dziesiątki ołówków nieustannie ostrzonych w monstrualnych rozmiarów temperówce. Szkoda, że chyba wszystkie z tych rysunków skończyły w redakcyjnym koszu.
Później usiłowałem namówić Marcina do zaangażowania się w różne projekty medialne. Odmawiał. To były już czasy, kiedy oprócz projektowania mocno pochłaniała go sztuka słowa pisanego. Felietony, książki, z których jest bodaj najbardziej znany, także dla dzieci. Wielokrotnie nagradzane „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2017), głośna „Jak przestałem kochać design” (2015) czy mój ulubiony „Kierunek zwiedzania” o Kazimierzu Malewiczu. A właściwie rodzaj traktatu antymalewiczowskiego. I znów: Marcin szedł pod prąd, patrzył krytycznie tam, gdzie tego krytycyzmu często brakowało.
Kochał swoją małą ojczyznę, czyli warszawski Grochów. I o tym Grochowie przez lata chciałem z Marcinem porozmawiać. O genius loci, prawdziwych wymiarach tych kwartałów ulic, fizycznych i mentalnych. O tym, na czym polega głębia Grochowa. Jestem przekonany, że Marcin by mi to wyjaśnił. Tylko, że do tej rozmowy niestety nigdy już nie dojdzie.