Powieść Harvey w zeszłym roku została uhonorowana Nagrodą Bookera. Jury podjęło decyzję jednogłośnie, a zachwytom nie było końca. „Swoim liryzmem i przenikliwością Harvey sprawia, że nasz świat staje się dla nas dziwny i nowy” – mówił Edmund de Waal, szef kapituły, skądinąd nietuzinkowy artysta i pisarz.
Podkreślano, że 50-letnia obecnie Samantha Harvey to pierwsza kobieta nagrodzona Bookerem od 2019 roku, a „Orbita” sprzedała się w Zjednoczonym Królestwie w większym nakładzie niż książki poprzednich zwycięzców zanim zdobyły rozgłos. Wskazywano, że mistrzostwo Harvey dotyczy również oszczędności formy – „Orbita” liczy zaledwie sto kilkadziesiąt stron i jest jedną z najkrótszych książek wyróżnionych tą nagrodą. „Jest jedną z najbardziej oryginalnych powieści, jakie przeczytałam od dawna. Odważna, fascynująca i cudownie pomysłowa” – pisała w londyńskim „Timesie” Johanna Thomas-Corr, szefowa działu krytyki literackiej dziennika.
O Rosjanach z czułością
To prawda, „Orbicie” nie można odmówić pomysłu. Rzecz się dzieje na międzynarodowej stacji kosmicznej w ciągu jednego ziemskiego dnia, kiedy statek 16 razy okrąża naszą planetę, każdy rozdział to swoisty zapis jednego z tych okrążeń. Na stacji nie dzieje się nic szczególnego, nie ma tutaj żadnego dramatyzmu rodem ze sci-fi. Sześcioosobowa załoga – Amerykanin, Japonka, Włoch, Rosjanie – żyją dosyć monotonną rzeczywistością izolacji, swoimi myślami i niesamowitym widokiem Ziemi.
Pomysł być może ma potencjał, ale realizacja… Harvey funduje czytelnikowi potężną dawkę pretensjonalności, egzaltacji czy pseudoekologicznych dywagacji, których nie powstydziłby się Paulo Coelho. I nuda – powieść mimo niewielkiej objętości nuży, nie widać tu ani specjalnej oryginalności, ani przenikliwości, ani fascynującego liryzmu.