Sporo było ostatnio wskrzeszeń. A skoro do mody wróciły dzwony i ogrodniczki, to dlaczego nie filmy, do których, wydawało się, że nie należy wracać. Tylko czy pokolenie Z będzie w stanie docenić oryginalność „Matrixa", gdy wprowadzone w nim innowacje dziś są już standardem?
Sequele, rebooty, knoty
Żyjemy w złotym wieku sequeli i studia produkcyjne sięgają po wszystko, co można przerobić na scenariusz. Rynek filmów oraz seriali jest tak głodny fabuł, że zmonetyzuje każdy komiks, książkę i rozpisze kontynuację albo reboot (nowy początek) starej serii. Wszystko, co ma potencjał w postaci wielbicieli, legendy czy marki.
Jednak powroty tej klasy co „Blade Runner 2049" i „Diuna" Denisa Villeneuva są rzadkością. W większości wychodzą knoty, które kiedyś wyemitowano by w trzeciorzędnych stacjach telewizyjnych, ale dziś za sprawą VOD można je sprzedać jako produkt premium.
Dlatego kwestią czasu było, kiedy Warner Bros sięgnie po swój hit nakręcony przez rodzeństwo Wachowski, wtedy braci, dziś po zmianie płci – siostry. Powrót nastąpiłby z nimi albo bez nich, bo logika sequelu jest bezwzględna, a Warner ma do wykarmienia nie tylko publikę kinową, ale też widzów platformy HBO Max. Dlatego „Matrix: Zmartwychwstania" w USA wchodzi równocześnie do kin i na VOD. U nas w tej pierwszej opcji.