Wielu prawników zajmujących w debacie poświęconej kredytom frankowym stanowisko antybankowe (albo – jak sami to określają – „prokonsumenckie") sugeruje, że banki, udzielając kredytów walutowych, jakimiś kuglarskimi sztuczkami z jednej strony przerzuciły całe ryzyko na klientów, z drugiej zabezpieczyły sobie zyski z aprecjacji franka szwajcarskiego. A do tego triki finansowe łączyły ze sprzedażowymi, stosując najróżniejsze chwyty, by kredyt zaciągnięty w polskich złotych jawił się jako nieopłacalny.
Czy banki miały franki
Od dawna można usłyszeć argument, że kredyty indeksowane i denominowane w walutach obcych były tak naprawdę kredytami złotowymi, bo przecież banki swoim klientom wypłacały złote, a zatem aprecjacja walut obcych (w tym przede wszystkim franka) miałaby być dla banków czystym zyskiem. Z kolei nieco nowszy i bardziej wyrafinowany argument głosi, że banki zabezpieczyły się przed ryzykiem walutowym, które w całości „przerzuciły" na kredytobiorców.
Oczywiście obie te ewentualności są możliwe, problem w tym, że nie mogą wystąpić jednocześnie. Tymczasem prof. Łętowska oskarżyła banki o stosowanie „świadomej strategii spekulacyjnej", której udowodnienie jest jednak „procesowo niewykonalne", a „szczęśliwy dla banków traf (?) spowodował że [...] frank szwajcarski nagłym wahnięciem przebił przewidywalne ryzyko. Banki oczywiście też nie wiedziały, że ten szczęśliwy traf będzie aż tak szczodry (80 proc.), ale że musi nastąpić – musiało być do przewidzenia". W tym samym artykule prof. Łętowska ubolewała też, że „całość ryzyka walutowego przerzucono na klientelę" (http://konstytucyjny.pl/nieoczekiwane-skutki-szalenstwa-tytularzy/).
Jednak nie ma zysku bez ryzyka. Albo banki zabezpieczały swoją pozycję walutową (a wtedy nie czerpały zysków z deprecjacji złotego względem waluty kredytu), albo wzięły na siebie ryzyko kursowe, co w kolejnych latach powinno było przynieść im krociowe zyski. Tymczasem podczas całego frankowego eldorado najwyższy zysk banki osiągnęły w pierwszym półroczu 2008 r., kiedy frank był względem złotego najsłabszy. Przez dwa kolejne półrocza, kiedy frank gwałtownie się umacniał, zyski banków w ujęciu półrocznym niemal równie gwałtownie stopniały.
Poza słabnącą koniunkturą wyjaśnić to trzeba tym, że banki nie czerpały zysków z aprecjacji franka. Regulator zgodnie z uprawnieniami przyznanymi mu przez prawo bankowe pilnował, by banki nie miały zbyt dużej ekspozycji walutowej. Banki musiały zatem podejmować odpowiednie działania, by ich wyniki finansowe nie zależały w nadmiernym stopniu od wahań na rynku walutowym. Nie czerpały one zysków z umocnienia franka, tak jak wcześniej nie ponosiły strat z powodu jego słabnięcia. Skoro więc banki musiały zabezpieczać swoją pozycję walutową, to ewentualne „nadwyżki" otrzymane od kredytobiorców oddawały w ramach spłat zobowiązań zaciągniętych przez nie we frankach (a kiedy frank się osłabiał, banki „niedobory" ze spłacanych rat kompensowały sobie zyskami z malejących zobowiązań walutowych).