Grzegorz W. Kołodko: Szeroki świat czy narodowy zaścianek?

To, czego potrzebuje Polska, to nie „nowoczesny gospodarczy nacjonalizm”, ale umiejętne korzystanie z globalizacji. Pomimo wstrząsów wywołanych najpierw przez pandemię, a teraz brutalnymi atakami prezydenta Trumpa, to proces nieodwracalny.

Publikacja: 28.04.2025 04:43

Grzegorz W. Kołodko: Szeroki świat czy narodowy zaścianek?

Foto: PAP/Jakub Kaczmarczyk

Kilka lat temu z profesorem Andrzejem K. Koźmińskim opublikowaliśmy książkę pt. „Nowy pragmatyzm kontra nowy nacjonalizm”, licząc na to, że w konfrontacji z tendencjami nacjonalistycznymi pojawiającymi się w różnych miejscach tego wędrującego świata górę będzie brał nowy pragmatyzm. Przynajmniej ja tak sądziłem, bo mój współautor pisał na tych łamach, że „Na płaszczyźnie intelektualnej trudno mu wiele zarzucić, jednak w zetknięciu z coraz bardziej powszechną i zyskującą poparcie ideologią nowego nacjonalizmu profesor Kołodko – na razie – przegrywa” („Rzeczpospolita”, 1 lutego 2017 r.). Wciąż się łudzę, że „na razie”, ale trwa to coś zbyt długo...

Co gorsza, fatalny duch nacjonalizmu panoszy się także w Polsce, nawet – co zdumiewa – w niektórych posunięciach obecnego koalicyjnego rządu, którego trzonowa partia Platforma Obywatelska przeciwstawiała się nacjonalistycznej ideologii i polityce. Wydawać by się mogło, że oponując wobec nich, konsekwentnie będzie opowiadać się za pragmatyzmem, a tymczasem premier Donald Tusk oświadcza, że oto „Nastaje czas nowoczesnego gospodarczego nacjonalizmu”. Źle to rokuje.

To, czego dziś potrzebuje polska gospodarka, to jeszcze szersze i głębsze jej umiędzynarodowienie – łącznie z przystąpieniem przy korzystnym dla nas kursie do wspólnej waluty euro – a nie odwracanie się od świata

Słowa i czyny

Ktoś rzec mógłby, że nie warto zbytnio przejmować się tym, co głoszą politycy, gdyż prawie każdy z nich skażony jest w jakimś stopniu wirusem populizmu i od czasu do czasu mówi coś pod publiczkę. Niektórzy nie mają wątpliwości, że tak jest i tym razem, że grając na patriotycznych emocjach i antyglobalizacyjnych sentymentach, premier chce wzmocnić szanse kandydata, którego popiera, na wygraną w wyborach prezydenckich. Ale czy zaiste radykalny zwrot premiera Tuska od neoliberalizmu, którego przez lata był wiernym wyznawcą, do nowego nacjonalizmu, który teraz eksponuje, odcinając się przy okazji od jego zdaniem „naiwnej globalizacji”, jest tylko deklaratywny?

Zdarzało się już, że premier Tusk ogłaszał ambitne zamiary w sprawie polityki gospodarczej, a później ich nie realizował. Tak było, gdy we wrześniu 2008 r. na Forum Ekonomicznym w Krynicy oświadczył, że jego rząd wprowadzi Polskę do obszaru wspólnej waluty euro w 2011 r., co akurat byłoby dla nas korzystne. Nie stało się tak nie dlatego, że w chwili tamtej zapowiedzi staliśmy już w obliczu nieuchronności kryzysu wywołanego przez amerykański neoliberalizm. To ułomna polityka Tuska 1.0 nie sprostała ówczesnym wyzwaniom związanym z konwergencją walutową, zwłaszcza w odniesieniu do redukcji skali deficytu budżetowego. Inne państwa potrafiły stawić im czoła i wdrożyły euro do obiegu: Słowacja z początkiem roku 2009, Estonia w 2011 r., Łotwa – 2014 r., Litwa – 2015 r.

Może jednak sprawy pójdą drogą sugerowaną w przygotowanej przez Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej „Strategii nowej równowagi”, która kreśli ścieżki polityki społeczno-gospodarczej i ekologicznej do 2035 r. Akurat w tym dokumencie dostrzec można elementy nowego pragmatyzmu, ale problem w tym, że kierunkowo trafne zapisy okazać się mogą zbyt życzeniowe, jeśli głęboko nie zostanie przebudowana struktura organizacyjna rządu. Niezbędna jest funkcjonalna konsolidacja resortów gospodarczych oraz istotne ograniczenie kadrowych przerostów centralnej biurokracji, która kreuje rozmaite regulacje, nierzadko szkodzące przedsiębiorczości. Zarazem potrzebne są dodatkowe regulacje chroniące konsumentów i środowisko naturalne. Umizgiwanie się do biznesu pod hasłem deregulacji to za mało; konieczna jest sensowna reregulacja troszcząca się o zrównoważony rozwój i spójność społeczną. Nade wszystko zaś usprawnienia wymaga ewidentnie szwankujący mechanizm koordynacji całokształtu polityki ekonomicznej.

Umizgiwanie się do biznesu pod hasłem deregulacji to za mało. Konieczna jest sensowna reregulacja troszcząca się o zrównoważony rozwój i spójność społeczną. Nade wszystko zaś usprawnienia wymaga szwankujący mechanizm koordynacji całokształtu polityki ekonomicznej 

Regulacje muszą eliminować korupcję, która pożera niemałą porcję uczciwej przedsiębiorczości. A to paskudztwo się nie zawęża; wręcz odwrotnie. Transparency International ocenia, że w 2024 r. – już za obecnego rządu – sytuacja dodatkowo się pogorszyła i w porównaniach międzynarodowych Polska ze wskaźnikiem 53 (na skali 0–100) spadła na 53. miejsce. Lepiej od nas prezentuje się nie tylko ponad połowa państw europejskich, lecz także cztery państwa afrykańskie, pięć bliskowschodnich, dziewięć latynoskich i karaibskich.

Więcej Polski w świecie

To, czego potrzebuje Polska, to nie jakiś „nowoczesny gospodarczy nacjonalizm”, lecz umiejętne korzystanie z globalizacji. Pomimo poważnych wstrząsów wywołanych wpierw potężnymi ciosami pandemii Covid-19, a teraz brutalnymi atakami prezydenta Donalda Trumpa na światowy ład gospodarczy, to proces nieodwracalny. Globalizacja polegająca na międzynarodowej liberalizacji powiązanej z integracją rynków towarów, kapitału i technologii sama z siebie nie jest „naiwna”, jak powiada premier. Naiwna to może być – i niestety bywa – polityka. To, czego dziś potrzebuje polska gospodarka, to jeszcze szersze i głębsze jej umiędzynarodowienie – łącznie z przystąpieniem przy korzystnym dla nas kursie do wspólnej waluty euro – a nie odwracanie się od świata.

W następnych latach Polska powinna coraz mocniej angażować się we współpracę z zagranicą. Nie tylko tą najbliższą, z partnerami z Europy, lecz także – a nawet w relatywnie jeszcze większym stopniu – z państwami pozaeuropejskimi, zwłaszcza tymi o dużych i szybko rosnących gospodarkach: z Turcją, Indiami, Chinami, Indonezją, Egiptem, Nigerią, Meksykiem, Brazylią. Tam bowiem, gdzie żyje prawie połowa ludzkości, więcej można z pożytkiem ugrać niż w gospodarkach, z którymi już jesteśmy powiązani mocnymi kontaktami finansowymi, kooperacyjnymi i handlowymi. Tam też trzeba zasadniczo wzmocnić piony gospodarcze w naszych placówkach dyplomatycznych.

To, że w Polsce inflacja jest ponaddwukrotnie wyższa niż w państwach strefy euro (odpowiednio 4,9 i 2,2 proc. w marcu), nie jest skutkiem globalizacji i naszego uczestnictwa w międzynarodowej wymianie gospodarczej. Proces wzrostu cen jest rodzimego chowu i bierze się głównie stąd, że mamy relatywnie największy w UE deficyt budżetowy – ponad 6 proc. PKB, a pierwszy kwartał tego roku wskazuje na dalsze pogarszanie się tego bilansu. Wśród 43 dużych i średnich gospodarek, dla których wskaźniki inflacji co tydzień przytacza „The Economist”, tylko w Argentynie, Egipcie, Rosji i Turcji, oraz na minimalną skalę w Brazylii i Kolumbii, stopa inflacji jest większa.

To, że Polska plasuje się dopiero na 34. miejscu pod względem wskaźnika rozwoju społecznego (Human Development Index, HDI), nie wynika z naszego otwarcia na zewnętrzne stosunki ekonomiczne, co jakoby obecnie wymaga polonizacji gospodarki. Fakt, że według badań Programu Rozwoju ONZ, UNDP, pod względem HDI wyżej niż Polska plasują się nawet państwa spoza Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, OECD, takie jak: Malta, Cypr czy Bahrajn, nie wynika z przerostów internacjonalizacji, na którą panaceum ma ponoć być nacjonalizm, ale z niedostatków nakładów publicznych na kapitał ludzki.

Konkurencyjne być albo nie być

Zgłaszając na Europejskim Forum Nowych Idei swoją nową ideę nacjonalizmu, premier Tusk zapytał: „Dlaczego w zamówieniach publicznych firmy międzynarodowe, spoza UE wygrywają z nami, dlaczego tak trudno zdobyć polskiej firmie zlecenie w Danii, a dlaczego tak łatwo firmie z innego kraju w Polsce?”. Otóż nie dlatego, że nas ktoś oszukuje, lecz z tej przyczyny, iż wygrywają firmy bardziej konkurencyjne. To, że Polska jest dopiero na 41. miejscu na świecie pod względem ekonomicznej konkurencyjności, pozostając w tyle nie tylko za najbardziej rozwiniętymi gospodarkami, ale także za Chinami, Arabią Saudyjską, Tajlandią, Indonezją, Kazachstanem i Litwą, to nie skutek „naiwnej” globalizacji, ale ułomności krajowej polityki gospodarczej i niedostatków zarządzania biznesem.

Przedsiębiorcy i ich medialne zaplecze lobbystyczne, narzekając na niedostateczną konkurencyjność, zazwyczaj palcem wskazują na rząd, ale im samym też nie zawsze starcza kunsztu w zarządzaniu firmami. Bez jego poprawy wołanie o mniej regulacji i niższe podatki nie na wiele się zda. Przecież środków na inwestycje nie brakuje, skoro bankowe depozyty przedsiębiorstw niefinansowych przekraczają pół biliona złotych. Nierzadko za to brakuje umiejętności realizacji opłacalnych projektów.

Oceniając międzynarodową konkurencyjność gospodarek, Światowe Forum Gospodarcze bierze pod uwagę 12 kryteriów. Wielce wymowny jest fakt, że Polska szczególnie kiepsko wypada w odniesieniu do połowy z nich, które zasadniczo są domeną rządu: infrastruktura, środowisko makroekonomiczne, zdrowie i edukacja, szkolnictwo wyższe i szkolenia, gotowość technologiczna oraz innowacyjność.

O konkurencyjności w olbrzymi stopniu decyduje technologia, której jakość zależy od nakładów na badania i rozwój, B+R. Pod tym względem prym wiodą USA, które w sektorze prywatnym i państwowym przeznaczają na B+R 3,59 proc. PKB. Chiny, alokując na ten cel 2,56 proc., są drugie, a Unia Europejska ze wskaźnikiem 2,22 proc. plasuje się dopiero na trzecim miejscu (dane dla 2023 r.). Polska ostro ciągnie unijną średnią w dół, przeznaczając na B+R mizerne 1,5 proc. PKB. Nie może kwitnąć gospodarka, której rząd przeznacza ponadtrzykrotnie więcej na militaria niż na badania i rozwój.

Marnowanie szansy

Gdyby przepołowić wydatki wojskowe, to w zupełności wystarczałyby one do zachowania bezpieczeństwa, a wyzwolone w ten sposób środki (w realiach 2025 roku byłoby to około 100 mld zł) zainwestowane w poprawę infrastruktry oraz kapitał ludzki znakomicie poprawiłyby konkurencyjność gospodarki. Od tego zależeć też będzie skuteczność skądinąd potrzebnej polityki przemysłowej. Musi ona być roztropna i wyważona właśnie pod kątem wspierania konkurencyjności rodzimych firm, a nie sprowadzać się do ich nacjonalistycznej ochrony przed obcą konkurencją.

Zamiast wykorzystać prezydencję w UE dla wzmocnienia procesów rozwojowych, marnujemy tę zdarzającą się raz na kilkanaście lat szansę, śrubując wydatki militarne. Nawet jeśli jakaś ich skromna część bywa przeznaczana na finansowanie nowoczesnych technologii o podwójnym przeznaczeniu, wojskowym i cywilnym, co daje pewne impulsy prowzrostowe, to przecież podobnie jest w przypadku łożenia na B+R w sektorze odnawialnych źródeł energii, tyle że tym razem z jakże pożądanymi rezultatami z punktu widzenia podnoszenia dobrobytu społeczeństwa. Zamiast pójść śladem raportu Mario Draghiego i jego sugestii radykalnego zwiększenia nakładów na B+R w celu poprawy konkurencujności gospodarki całej Unii Europejskiej, a przy okazji i naszej, kroczymy śladem sugestii Trumpa 2.0, który wzywa do skokowego wzrostu wydatków wojskowych (głównie po to, abyśmy importowali jeszcze więcej amerykańskiego uzbrojenia). I tak też czynimy, marnując publiczne pieniądze, bezcenny czas i szansę, jaką dała nam prezydencja. Zresztą podobnie jak za Tuska 1.0, kiedy to w 2011 r. polska prezydencja też nie zapisała się w annałach UE niczym szczególnym.

O autorze

Prof. Grzegorz W. Kołodko

Wykładowca Akademii Leona Koźmińskiego, były wicepremier i minister finansów w latach 1994–1997 i 2002–2003.

Opinie publikowane w „Rzeczpospolitej” są elementem debaty publicznej i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji.

Kilka lat temu z profesorem Andrzejem K. Koźmińskim opublikowaliśmy książkę pt. „Nowy pragmatyzm kontra nowy nacjonalizm”, licząc na to, że w konfrontacji z tendencjami nacjonalistycznymi pojawiającymi się w różnych miejscach tego wędrującego świata górę będzie brał nowy pragmatyzm. Przynajmniej ja tak sądziłem, bo mój współautor pisał na tych łamach, że „Na płaszczyźnie intelektualnej trudno mu wiele zarzucić, jednak w zetknięciu z coraz bardziej powszechną i zyskującą poparcie ideologią nowego nacjonalizmu profesor Kołodko – na razie – przegrywa” („Rzeczpospolita”, 1 lutego 2017 r.). Wciąż się łudzę, że „na razie”, ale trwa to coś zbyt długo...

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Stanisław Stasiura: Kanada – wybory w czasach wojny celnej
Opinie Ekonomiczne
Adam Roguski: Polscy milionerzy wolą luksusowe samochody i spa niż nieruchomości
Opinie Ekonomiczne
Leszek Pacholski: Interesy ludzi nauki nie uwzględniają potrzeb polskiej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Damian Guzman: Czy polskie firmy będą przenosić się do Rumunii?
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie Ekonomiczne
Marek Góra: Nieuchronność dłuższej aktywności zawodowej