„Na czele wielkiego koncernu paliwowego nie staje się, mając między nogami milusie zwierzątko (…) Do tego, by objąć ster w Polsce, w której logo koncernu paliwowego pokrywa się z logo narodu, staje się, mając między nogami drapieżcę. Orła!”. Tak zaczyna się w „Heksach” historia kobiet spalonych jako czarownice i Anny Szajbel (Anna Ilczuk), fikcyjnej prezeski Orlenu, która, by zdobyć władzę, musiała zabić swoją kobiecość i stać się brutalniejsza od mężczyzn, nie cofając się przed polityczno-obyczajowym szantażem.
Agnieszka Szpila i „Heksy”
Agnieszka Szpila w czasie spotkania z publicznością łódzkiego festiwalu nazwała przedstawienie wrocławskiego Teatru Polskiego w Podziemiu wskrzeszeniem. Ale też spektaklem zupełnie innym niż ten, który miał powstać w stołecznym Dramatycznym, gdzie do premiery w reżyserii Moniki Strzępki nie doszło po wielkim konflikcie. Szpila napisała wtedy w „Krytyce Politycznej”, że ideały feminizmu powinno wdrażać młodsze pokolenie, nieskażone męskim szowinizmem.
We Wrocławiu reżyserowała Monika Pęcikiewicz, ale spektakl to kreacja zbiorowa (z udziałem m.in. Justyny Janowskiej, Janki Woźnickiej, Piotra Nerlewskiego), Podziemie jest bowiem instytucją pozbawioną hierarchii, gdzie decyzje podejmuje się zespołowo. I nie mogło być lepszej formuły dla teatralnej adaptacji „Heks”.
Czytaj więcej
W „Heksach”, które robimy w Teatrze Polskim w Podziemiu we Wrocławiu, próbujemy opowiedzieć o tym...
Wciąż opowiadają o kobiecej rewolucji przeciwko nierównościom podyktowanym przez patriarchalizm, a jednak w odróżnieniu od książki jej celem nie jest zmiecenie mężczyzn z powierzchni ziemi – męskiego szowinizmu nie może bowiem zastąpić feministyczny, tylko zmiana oparta na dialogu. I miękkości zainspirowanej delikatnością vulpy – zaproponowanej zamiast męskich napięć i hierarchii, których symbolem jest sterczący fallus. Można mówić wręcz o współczuciu dla facetów przedstawionych jako istoty niepanujące nad popędem seksualnym, których celem jest penetracja, kolonizacja, podporządkowanie, dominacja.