Opera Narodowa. Mariusz Treliński poleciał w kosmos

Mariusz Treliński uważa, że „Ariadna na Naxos” Richarda Straussa to zadanie dla doświadczonego reżysera. I choć jest nim niewątpliwie, premierą w Operze Narodowej zdał egzamin co najwyżej na trójkę z plusem.

Publikacja: 07.04.2025 05:03

„Ariadna na Naxos” Richarda Straussa w reżyserii Mariusza Trelińskiego

„Ariadna na Naxos”, reż. Mariusz Treliński

„Ariadna na Naxos” Richarda Straussa w reżyserii Mariusza Trelińskiego

Foto: Krzysztof BIeliński

Opery Richarda Straussa fascynują go od dawna, co Mariusz Treliński wielokrotnie podkreśla. Zrealizował dotąd „Salome” oraz „Kobietę bez cienia”. Obie zawierają to, co w dziełach teatralnych jest dla niego szczególnie interesujące: pozwalają zagłębić się w pogmatwaną psychikę ich bohaterek. Zwłaszcza w wystawionej w Lyonie „Kobiecie bez cienia”, rozgrywającej się na pograniczu realności i snu, dało to interesujące rezultaty.

Czytaj więcej

„Kobieta bez cienia”. Mocne wejście Trelińskiego w Lyonie

„Ariadna na Naxos”, której bohaterką też jest kobieta, to jednak utwór zupełnie inny. Richard Strauss w genialny sposób połączył w tej operze w spójną całość rzeczy pozornie niemożliwe: burleskową komedię z tragedią, trywialny żart z emocjonalnym patosem, teatr w teatrze z postromantyczną operą, a oryginalność własnych pomysłów muzycznych z przywołaniem tradycji. I na dodatek oba akty są diametralnie różne formalnie.

Mariusz Treliński nie lubi komedii

Z tego powodu „Ariadna na Naxos” to rzeczywiście dzieło dla doświadczonego reżysera. Mariusz Treliński nie bardzo sobie z nim poradził choćby dlatego, że komediowość w operze nigdy go interesowała. Zdecydowanie bliższe są mu mroczne klimaty, a nie finezyjne (co nie znaczy błahe) żarty.

W pierwszym akcie zdarzenia rozgrywają się na przełomie XIX i XX wieku w domu wiedeńskiego bogacza, który swych gości postanowił zabawić commedią dell’arte oraz poważną operą. Podczas kolacji kazał nagle jednak oba przedstawienia połączyć w jedno, co między czekającymi za kulisami artystami zrodziło szereg zabawnych perypetii, ale też konfliktów i tragedii.

Akt drugi to przygotowana na ten wieczór opera o zrozpaczonej Ariadnie, którą ukochany Tezeusz porzucił na wyspie Naxos. Jej lamenty i rozpacz przerywają jednak beztroskie postaci z commedii dell’arte, nad wzniosłą i piękną miłość przedkładające beztroskę.

Czytaj więcej

Boris Kudlička będzie nowym dyrektorem Opery Narodowej

Mariusz Treliński oba akty uwspółcześnił, co dzisiaj jest standardem. W komediowej części pierwszej najbardziej zainteresowały go jednak dramatyczne rozterki Kompozytora, w naszych czasach także zależnego od sponsora, który płaci, ale stawia wymagania. A w inscenizacji aktu drugiego dołączył do rodzącego się nurtu we współczesnym teatrze przenoszącym klasyczne opery w świat s.f. Prekursorem był niemiecki reżyser Claus Guth, który bohaterów paryskiej „Cyganerii” ulokował na statku kosmicznym.

Ariadna cierpi na stacji kosmicznej

W Operze Narodowej Ariadna cierpi zatem w samotności na stacji kosmicznej. Kosmos ma nadać tragedii głębszy wymiar, skoro Naxos dziś jest atrakcją turystyczną. To jednak fałszywe założenie, bo najbardziej dojmująca bywa właśnie samotność w tłumie ludzi. Na dodatek uśpiona zaś w kriogenicznej kapsule Ariadna traci wiele cech ludzkich.

Taka narracja w wielu miejscach kłóci się z muzyką, a czasem wręcz ją zaburza. Pomysł przekształcenia przekazującego polecenia gospodarza przyjęcia Majordomusa w rodzaj robota o zniekształconym, mechanicznym głosie zniszczył na przykład misterną konstrukcję Straussa. On cały akt pierwszy zbudował na płynnym połączeniu śpiewu, recytatywów i partii mówionych.

„Ariadna na Naxos”, reż. Mariusz Treliński

„Ariadna na Naxos”, reż. Mariusz Treliński

Foto: Krzysztof Bieliński

A w kosmosie postaci z commedii dell’arte oraz Zerbinettę przemieniono w humanoidalne androidy o kanciastych ruchach, więc towarzysząca im ironiczno-kabaretowa muzyka straciła wdzięk, potraktowana jako podkład dla mechanicznych kukieł.

Lothar Koenigs uratował muzykę Richarda Straussa

Na szczęście dyrygent Lothar Koenigs nie dał się całkowicie zdehumanizować, zatem słuchanie tego, jak ukazuje nam piękno muzyki Straussa, sprawia przyjemność. Z orkiestrą liczącą wedle zamysłu kompozytora zaledwie nieco ponad 30 muzyków potrafił ukazać mnóstwo barw rozpiętych między subtelnością a symfonicznym rozmachem. Blasku przedstawieniu dodaje obdarzona jasnym mezzosopranem Svetlina Stoyanova jako Kompozytor, który dzięki niej stał się główną (zgodnie z ideą Straussa) postacią pierwszego aktu. W opowieści kosmicznej Ariadnę uratowała Nadja Stefanoff, która jej tragedię wyrażała nie siłą swego głosu – jak czyni to wiele sopranów – ale szlachetnym, lirycznym frazowaniem. Dzięki temu bohaterka Straussa zyskała prawdziwie ludzki wymiar.

Należy też zauważyć młodą Katarzynę Drelich, której powierzono karkołomną partię Zerbinetty. Jej kilkunastominutowa aria o tym, jak postępuje z mężczyznami, to jedno z najtrudniejszych zadań w operze. Pokonała je swobodnie i gdyby nie była tak uwięziona w koncepcji reżysera, być może potrafiłaby wyrazić więcej. W roli Bachusa, wybawiciela Ariadny, Rafał Bartmiński starał się pokazać siłę swego głosu i przez to zabrakło mu liryzmu.

W finale „Ariadny na Naxos” Mariusz Treliński ujawnił wreszcie talent reżyserski, bo szczęśliwie odszedł od banalnego happy endu stosowanego przez wielu inscenizatorów. To jednak za mało.

Premiera „Ariadny na Naxos” zbiegła się z decyzją ministry kultury Hanny Wróblewskiej, która przyjęła stanowisko komisji konkursowej jednogłośnie rekomendującej Borisa Kudličkę na stanowisko dyrektora Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Teraz będzie omawiać z nimi szczegóły kontraktu.

Opery Richarda Straussa fascynują go od dawna, co Mariusz Treliński wielokrotnie podkreśla. Zrealizował dotąd „Salome” oraz „Kobietę bez cienia”. Obie zawierają to, co w dziełach teatralnych jest dla niego szczególnie interesujące: pozwalają zagłębić się w pogmatwaną psychikę ich bohaterek. Zwłaszcza w wystawionej w Lyonie „Kobiecie bez cienia”, rozgrywającej się na pograniczu realności i snu, dało to interesujące rezultaty.

„Ariadna na Naxos”, której bohaterką też jest kobieta, to jednak utwór zupełnie inny. Richard Strauss w genialny sposób połączył w tej operze w spójną całość rzeczy pozornie niemożliwe: burleskową komedię z tragedią, trywialny żart z emocjonalnym patosem, teatr w teatrze z postromantyczną operą, a oryginalność własnych pomysłów muzycznych z przywołaniem tradycji. I na dodatek oba akty są diametralnie różne formalnie.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opera
Boris Kudlička będzie nowym dyrektorem Opery Narodowej
Opera
Nowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego o tragediach kobiet
Opera
Polscy śpiewacy robią furorę w Nowym Jorku
Opera
W Operze Narodowej polityczna wojna i apel do premiera
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Opera
Opera Narodowa. Reżyserski debiut artystki filmowej