Opery Richarda Straussa fascynują go od dawna, co Mariusz Treliński wielokrotnie podkreśla. Zrealizował dotąd „Salome” oraz „Kobietę bez cienia”. Obie zawierają to, co w dziełach teatralnych jest dla niego szczególnie interesujące: pozwalają zagłębić się w pogmatwaną psychikę ich bohaterek. Zwłaszcza w wystawionej w Lyonie „Kobiecie bez cienia”, rozgrywającej się na pograniczu realności i snu, dało to interesujące rezultaty.
Czytaj więcej
Baśń o „Kobiecie bez cienia” Mariusz Treliński opowiedział Francuzom w sposób mroczny, klarowny i...
„Ariadna na Naxos”, której bohaterką też jest kobieta, to jednak utwór zupełnie inny. Richard Strauss w genialny sposób połączył w tej operze w spójną całość rzeczy pozornie niemożliwe: burleskową komedię z tragedią, trywialny żart z emocjonalnym patosem, teatr w teatrze z postromantyczną operą, a oryginalność własnych pomysłów muzycznych z przywołaniem tradycji. I na dodatek oba akty są diametralnie różne formalnie.
Mariusz Treliński nie lubi komedii
Z tego powodu „Ariadna na Naxos” to rzeczywiście dzieło dla doświadczonego reżysera. Mariusz Treliński nie bardzo sobie z nim poradził choćby dlatego, że komediowość w operze nigdy go interesowała. Zdecydowanie bliższe są mu mroczne klimaty, a nie finezyjne (co nie znaczy błahe) żarty.
W pierwszym akcie zdarzenia rozgrywają się na przełomie XIX i XX wieku w domu wiedeńskiego bogacza, który swych gości postanowił zabawić commedią dell’arte oraz poważną operą. Podczas kolacji kazał nagle jednak oba przedstawienia połączyć w jedno, co między czekającymi za kulisami artystami zrodziło szereg zabawnych perypetii, ale też konfliktów i tragedii.