„Wicked” w Romie. Fenomen musicalu na kredyt czarnej magii

Wojciech Kępczyński, reżyser „Wicked”, zrobił co można, a nawet więcej. Kompozytor i librecista Stephen Schwartz arcydzieła nie popełnił. Ważne jest jednak antyhejterskie przesłanie.

Publikacja: 08.04.2025 04:19

„Wicked” w Teatrze Roma

„Wicked” w Teatrze Roma

Foto: Krzysztof Bieliński/Teatr Roma

Pomiędzy kinowymi premierami pierwszej części filmowego musicalu „Wicked 1” z dwoma Oscarami i 745 mln dol. wpływów a częścią drugą, która ma mieć premierę w listopadzie, warszawska Roma po sukcesie „We Will Rock You” zaprasza na sceniczną wersję musicalu powiązanego z „Czarnoksiężnikiem z Oz”. Choć książkowy pierwowzór z 1900 r., wielokrotnie ekranizowany, uważany jest za hit dla dzieci – musical „Wicked” powstał na podstawie powieści Gregory’ego Maguire’a dla dorosłych, niestroniącej od wulgaryzmów.

„Wicked” w Ameryce

Książkę w Ameryce przerobiono na libretto familijne, co od prapremiery w 2003 r. dało spektaklowi drugie miejsce na liście bestsellerów Broadwayu z 1,7 mld dol. wpływu. Zaraz po „The Lion King”. I „Lew" jest arcydziełem, ale wymaga choćby częściowo obsady afro. Ostatecznie warto pisać musicale, takie jak „1989” czy „Piloci” ( ten drugi właśnie w Romie), by opowiadać własne historie.

„Wicked” zaś to polemiczny wobec „Czarnoksiężnika” prequel, który zamiast kontynuować hejt na Czarownicę z Zachodu, pogłębia jej historię, starając się, nomen omen, odczarować klątwę rzuconą na jej odmienność. Przenosimy się w przeszłość, by zrozumieć, że niektórzy z nas obciążeni są historią swoich rodziców, na co dzieci nie mają przecież wpływu, powinniśmy więc próbować zrozumieć powody cudzej odmienności, a nie pierwsi rzucać kamień.

Czytaj więcej

„Wicked”, oscarowy przebój, ma premierę w Teatrze Roma

Scenografia Mariusza Napierały dzielnie i z powodzeniem dźwiga ten ciężar – odmienna od oryginalnej, ponieważ Wojciech Kępczyński, tak jak zawsze, dzięki swojej wysokiej pozycji w świecie musicalu otrzymał zgodę na wersję non replica, czyli zrealizowaną w autorski sposób, przystosowaną w tłumaczeniu Michała Wojnarowskiego do polskich warunków. Zamiast tradycyjnego okna sceny oglądamy ją obudowaną kurtynami migawki aparatu, które uruchamiają zmiany scenografii lub kadrują pole akcji. Wokół tak zaaranżowanego miejsca gry widzimy wbite w ściany Romy już nawet nie kamienie, lecz głazy – bo dzisiejszy hejt nie jest lepszy od dawnego kamieniowania, gdy w ruch idą kamery paparazzi czy manipulacje w social mediach.

„Wicked”, czyli dwie różne czarownice

Z każdą sceną odkrywamy losy Czarownicy z Zachodu, czyli Elfaby (na premierze Natalia Krakowiak), widząc, że jej ojciec rzadko bywał w domu, mama miała romans z tajemniczym dżentelmenem, który zadbał, by córka urodziła się inna, czyli zielona. To zaś wpłynęło na stres w czasie ciąży mamy z drugą córką Nessarozą, którą urodziła z ograniczeniami ruchowymi, więc porusza się na wózku. Elfaba nie tylko jest inna, ale jej inność wpędziła w problemy rodzinę. Przynajmniej z takim przekonaniem żyje.

Taką poznajemy ją w Shiz, czyli uniwersytecie, gdzie na jej wroga wyrasta Galinda (Anna Federowicz), znana z oryginału jako czarownica dobra. Biegunowo różne dziewczęta muszą dzielić się pokojem, ale chłopakiem już przecież nie sposób. To w libretcie jest najciekawsze, ponieważ przekonujemy się, że przeciwieństwa się odpychają, ale i przyciągają, także wśród przyjaciółek. Zamiast zastanawiać się nad odmiennością Elfaby, analizujemy nieznośny kompleks wyższości Galindy (ktoś kiedyś może to wykorzystać), blondynki w różach jak Barbie, z jej pychą „najpiękniejszej na roku” – według jej mniemania. A przecież nawet największe męskie ciacho Fiyero (Marcin Franc), które wjeżdża na scenę kabrioletem, może myśleć inaczej.

Czytaj więcej

Oscary 2025: Tryumf „Anory”, „Emilia Perez” wielkim przegranym

Wśród kolejnych rewizji dawnych stereotypów jest prozwierzęcy aktywizm. Ponad katedrą Dr. Dillamonda – kozła (Wojciech Dmochowski) widzimy poczet zwierzęcych wykładowców Shiz. Niestety, kozioł jest ostatnim, ponieważ w Oz zaczyna rządzić zasada kozła ofiarnego: by zjednoczyć społeczeństwo, trzeba mu wymyślić wrogów (skąd my to znamy?). Wśród nich są zaś wszyscy inni, których nienawidzą rasiści – kolorowi i zwierzęta. Sam Czarodziej (Damian Steciuk) został pokazany jak Big Brother i ma wiele z orwellowskiego „1984”, ponieważ widzowie Romy widzą najpierw gigantyczną czarną głowę zakłócającą przestrzeń agresywnymi falami i przemówieniami, a potem centrum zarządzania konfliktem w trosce o utrzymanie się na szczycie hierarchii. Towarzyszą temu songi w stylu retro z laseczką jako głównym rekwizytem, aczkolwiek bardzo podejrzana jest ta elegancja.

Atrakcje „Wicked” w Romie

Scena Romy poza wspomnianymi już atrakcjami scenograficznymi gości również ażurową trybunę i takież schody, mamy stację z wjazdem lokomotywy, wystrzałowy jest odlot Alfaby, wcześniej unoszącej się ponad wszystkimi, i to trzeba koniecznie zobaczyć. Reszta wizualnych atrakcji rozgrywa się na ledowych ekranach, gdzie oglądamy m.in. wieżowce Oz i uwięzione zwierzęta. Artyści śpiewają świetnie, nie mam jednak stuprocentowego przekonania do pracy kompozytora. Poza głównymi hitami muzyka jest ledwie ilustracją lub wręcz mdłą papką, z której nawet orkiestra Jakuba Lubowicza cudu nie wyciśnie. Nie jestem przekonany co do wszystkich układów choreograficznych Agnieszki Brańskiej. Szaleństwa nie ma.

Oczywiście „Wicked” to propozycja familijna, ale było już przecież tak, że gdy spalszczał coś Bartosz Wierzbięta – młodsi i starsi, oglądając to samo, żywili się czymś innym i niezależnie od siebie byli zachwyceni. Tymczasem niektóre dialogi „Wicked” kierują wielką produkcję Romy na płyciznę. Na szczęście ratuje je scenariusz – suspensy zaskakują, zaś wieloznaczność rozwiązań daje dużo do myślenia. Oglądamy przecież historię o grze pozorów, w której często dajemy się nabrać deklaracjom pozornie logicznym, umoralniającym lub imponującym zdecydowaniem. Tymczasem „dobra zmiana”, która też znalazła się w libretcie, nie musi być przecież dobra, tylko bardzo zła. Z każdego łatwo zrobić „czarny charakter”, gdy uruchomi się spiralę hejtu.

Na szczęście w Romie ofiary są zminimalizowane. Wspominając zaś z rozrzewnieniem „We Will Rock You”, dodam, że także do „Wicked” pasuje refren Queen „Friends Will Be Friends”.

Pomiędzy kinowymi premierami pierwszej części filmowego musicalu „Wicked 1” z dwoma Oscarami i 745 mln dol. wpływów a częścią drugą, która ma mieć premierę w listopadzie, warszawska Roma po sukcesie „We Will Rock You” zaprasza na sceniczną wersję musicalu powiązanego z „Czarnoksiężnikiem z Oz”. Choć książkowy pierwowzór z 1900 r., wielokrotnie ekranizowany, uważany jest za hit dla dzieci – musical „Wicked” powstał na podstawie powieści Gregory’ego Maguire’a dla dorosłych, niestroniącej od wulgaryzmów.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Muzyka popularna
Zalewski z trzema Fryderykami. Waluś o „kompromitacji” Nawrockiego
Muzyka popularna
Nowy album Eltona Johna. Powrócił z boską Brandi Carlile
Muzyka popularna
Kirk Hammett z Metalliki nagrywa solową płytę, czytając Pitagorasa po grecku
Muzyka popularna
„Wicked”, oscarowy przebój, ma premierę w Teatrze Roma
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Muzyka popularna
Eric Clapton, król gitary, skończył 80 lat