Świetnie pan to zaplanował. Premiera „Wicked” w Romie zbiega się z sukcesem nagrodzonej Oscarami ekranizacji tego musicalu.
Niczego nie zaplanowałem. O wystawieniu „Wicked” marzyłem od dawna, kiedy jakieś 15 lat temu zobaczyłem ten musical na West Endzie i się nim zachwyciłem. Ciągle jednak coś stawało na przeszkodzie – brak zgody na licencję, inne nasze zobowiązania, pandemia... A to, że w końcu dochodzi do premiery, absolutnie nie miało związku z sukcesem filmu.
Oscarowych nominacji było dla „Wicked” osiem, statuetki ostatecznie dwie, za scenografię i kostiumy. Widowiskowa atrakcyjność była też jednym ze źródeł sukcesu na Broadwayu czy West Endzie. Pan idzie tą samą drogą?
Chciałem od tego odejść, od właścicieli praw też mieliśmy wskazania, by niczego nie powtarzać. Otrzymaliśmy licencję na tzw. inscenizację non replica i nasz spektakl będzie bardziej współczesny, nowoczesny, z mniejszym składem orkiestry. Zamiast prawie 30 muzyków jest ich u nas 10. Od kompozytora Stephena Schwartza dostaliśmy też nowe aranże. Scenografię robi Mariusz Napierała i takich rozwiązań nie było jeszcze w polskim teatrze. A nasze kostiumy są totalnie zwariowane. Świetnie zaprojektowała je Martyna Kander. Przyznam także, że bardzo staraliśmy się, by nie była to jedynie bajka dla dzieci, bo choć są w „Wicked” elementy baśniowe, ten musical mówi o sprawach bardzo ważnych dla dorosłych.
Zespół Teatru Roma, zdjęcie z próby „Wicked”