Nie ma podziału na scenę i widownię, bo cała opowieść o sześciu ostatnich dniach życia Chrystusa w świetnym tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego i Piotra Szymanowskiego rozgrywa się w rytmie silent disco. Wszyscy widzowie mają słuchawki na uszach. Miejsca siedzące są jedynie na niewielkim balkonie. Parterowa publiczność ogląda rzecz na stojąco i ma poczucie, że znalazła się w centrum wydarzeń, gdyż między widzami rozgrywa się akcja. A Chrystus jest dosłownie na wyciągniecie ręki.
„Jesus Christ Superstar” w Teatrze Muzycznym w Torniu. Historia z perspektywy Judasza Iskarioty
Całość przypomina wielką dyskotekę. Musical opowiada tę historię z perspektywy Judasza Iskarioty. To on, w brawurowej interpretacji Sebastiana Machalskiego, wbiega na rusztowanie, by zrobić wrażenie na tłumie. Widzowie patrzą na niego z podziwem, bo porusza się z małpią zręcznością. Ma w sobie coś z jadowitej jaszczurki, która w najmniej spodziewanym momencie może zaatakować.
Kiedy z pogardą i jednocześnie fascynacją Judasz opowiada o Chrystusie, widzimy w drugiej części sali bohatera opowieści. Otoczony jest grupą ludzi, wymienia z nimi uśmiechy, poklepuje po ramieniu. Przybija piątkę. W przeciwieństwie do Judasza wydaje się ostoją spokoju. Ten Chrystus, w znakomitej interpretacji Rafała Szatana, nie ma w sobie nic z ikonicznego pierwowzoru. Chodzi w wełnianej czapce, sportowej bluzie. Jest jednym z nas. Pozytywna energia, która wyraźnie z niego bije, wzrasta, gdy opowiada o ludziach, bo opowiada z wiarą i nadzieją. Dowodem jest chociażby uczucie do potępionej przez tłum jako ladacznicy Marii Magdaleny (przejmująca Oliwia Drożdzyk), która w imię miłości gotowa jest do największych poświęceń.
Chrystus Rafała Szatana potrafi doskonale łączyć szlachetność Boga i bezradność człowieka. Przeżywamy jego samotność i obojętność tych, których do niedawna uważał za przyjaciół. Ten Chrystus czuje wyraźny strach, gdy myśli o swoim przeznaczeniu. Wadzi się z Bogiem, ale z pokorą przyjmuje swój krzyż. Wstrząsająca jest scena biczowania i ukrzyżowania, bo czujemy, że cierpi człowiek, którego do niedawna niemal wszyscy podziwiali i kochali.
Znakomita Marta Burdynowicz w roli Heroda
Ofiara Chrystusa to jednocześnie porażka świata wartości, który sobą reprezentował. I za który przyszło mu oddać życie. To wygrana świata, w którym nie obowiązują żadne reguły. Świata pozorów reprezentowanego przez ludzi tak bezwzględnych, jak Herod, grany przez Martę Burdynowicz. Każda oznaka człowieczeństwa przyjmowana jest przez nich jako wyraz słabości. Spójrzmy choćby na postawę Piłata (Jan Popis). Stara się wsłuchiwać w słowa Jezusa, lecz by zachować urząd, ulega żądaniom tłumu i wypuszcza Barabasza.