Odcięta głowa Ukrainy, czyli „Czerwone i czarne” Bartosza Szydłowskiego

„Czerwone i czarne” wg Stendhala w reżyserii Bartosza Szydłowskiego nie jest wyłącznie opowieścią o próbie awansu plebejusza Sorela. To sądowy thriller o rewolucyjnym marzeniu w geopolityce.

Publikacja: 27.03.2025 05:17

„Czerwone i czarne” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego

„Czerwone i czarne” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego

Foto: Dawid Ścigalski/ Łaźnie Nowa/Mat. Pras.

Pytanie, „gdzie i kiedy to się właściwie dzieje?”, z początku może nie chodzi po głowach widzów – oglądają przecież bohaterów Stendhala w kostiumach z jego epoki. Odpowiedź objawi się w formie suspensu, co jest dodatkową atrakcją, choć przesłanie dla nas, współczesnych, jest raczej wstydliwe. Chyba że to wciąż ostrzeżenie, a nie już głos zza grobu.

„Czerwone i czarne” Bartosza Szydłowskiego

Wcześniej jednak uderzy jak piorun nóż gilotyny. Tego w spektaklu nie widać, ale głowę Juliana Sorela oglądamy. Trzyma ją Paweł Smagała, grający kogoś w rodzaju operowego komentatora, który z wysokości galerii ponad widownią w Łaźni Nowej monologuje i podśpiewuje o niedoli i losie tego, który próbował wychylić głowę ponad poziom społeczny, jaki mu przypisano, bo wziął sobie do serca ideały rewolucji francuskiej i czasów Napoleona. Tak jak on chciał chodzić nie tylko po alejach Paryża, lecz także wejść na jego salony. I owszem: wszedł, również do sypialni kobiet z kręgu najbardziej wpływowych, a to już nie mogło się podobać.

Czytaj więcej

Wietrzenie Narodowego Starego Teatru i nowe rządy

Sukces adaptacji powieści, której dokonał Krzysztof Szekalski, opiera się na pomyśle scenografki i autorki kostiumów Małgorzaty Szydłowskiej, by powieści, która znalazła się na indeksie ksiąg zakazanych przez Watykan, nie opowiadać chronologicznie, tylko pokazać biskupa, księży zarządzających seminariami i probostwami oraz powiązanych z nimi oficjelami – w formie przesłuchań. Śledczy, napotykając kościelną omertę, mówią, że nie obowiązują ich kościelne tajemnice. Szydłowski przez pryzmat Stendhala pokazuje więc również to, co dziś dzieje się na polskich plebaniach, w konfesjonałach i w biskupich pałacach. Ale „Czerwone i czarne” można też uznać za sequel „Zbrodni i kary” Dostojewskiego, gdzie przesłuchiwany Raskolnikow pojął, że Napoleonowi zbrodnie wybaczano, ale już nie zwykłemu człowiekowi. Sorel doświadczył tego pierwszy, stając się kozłem ofiarnym hipokrytów. Dlatego o równości społecznej może marzyć tylko ścięta głowa. Cały spektakl to pokazuje, zaś formuła śledztwa pozwoliła jej autorce skoncentrować scenografię wokół pokoju przesłuchań.

Ława przysięgłych, ława oskarżonych

Publiczność obserwuje go jak zza szyby weneckiej, niewidziana przez bohaterów śledztwa. Dwójka śledczych wałkuje świadków i podejrzanych, co rejestrują kamery. Powraca pytanie: kiedy ten spektakl się rozgrywa? W czasie ponapoleońskiej Restauracji Burbonów, kiedy Kościół odzyskał utracone wpływy? Czy teraz, w czasie transmitowanych poza sądy i Sejm obrad komisji śledczych, próbujących obalić kolejne nieformalne układy władzy.

Nieformalność powiązań jest decydująca, a w Łaźni Nowej wszystko spowite jest w mroku, oglądamy teatr cieni: groteskowy korowód obrzydliwie zadowolonych z siebie postaci, tańce pokątnej satysfakcji i seks sado-maso z pętaniem rąk i ciała, co nie jest przecież oficjalnym sposobem życia pokazywanych świętoszków, tuszujących kompromitujące ich sprawy.

„Czerwone i czarne” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego

„Czerwone i czarne” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego

Foto: Dawid Ścigalski/Mat.Pras./ Łaźnia Nowa

Romansując z panią de Renal (Marta Zięba), Sorel dostawał się do jej sypialni po drabinie, którą symbolicznie niszczy mąż rogacz, jakby to była również drabina awansu społecznego. Mamy też margrabiego de la Mola (Błażej Wójcik), jedną z najbardziej wpływowych postaci Paryża, który nawet uszlachcił Sorela po tym, jak zaszła z nim w ciążę jego córka Matylda, ale gdy donosy ujawniły wcześniejsze skandale – w żeńskim zakonie, gdzie trafia Matylda, sfingowano poronienie, a dokonano aborcji.

Są też kościelni patroni Sorela – ksiądz Chelen, który ostrzegał młodzieńca przed pokusami życia, i ksiądz Pirard, z którym Sorela łączyło może coś więcej. Parasolem zaś ochronnym nad wszystkimi jest biskup grany z koncertową obłudą przez Wojciecha Skibińskiego, z rozrzewnieniem wspominający bale, potęgę ludzi Kościoła, bez którego nic nie dało się załatwić, a także swoją ukochaną maderę i biszkopty: bardzo brakuje mu ich w czasie przesłuchania.

Teatr im. Słowackiego w Krakowie ma wpisane w DNA reagowanie na zmieniające się okoliczności geopolityki

Kluczem do reinterpretacji powieści jest obsada. Elizę, kochającą Sorela służącą z widokiem na spadek, gra, a w zasadzie improwizuje Nina Batovska i z każdym zdaniem o tym, jak bardzo ograniczone są współczesne możliwości jej bohaterki, jak jest przydatna innym, ale o swoich potrzebach musi zapomnieć – przenosi nas we współczesność po agresji Rosji na Ukrainę.

Czytaj więcej

Zamach terrorystyczny na Stary Teatr. AIDS w Warszawie. Masłowska w Krakowie

Ale najbardziej wstrząsający jest finalny monolog Sorela. Wcześniej klęczy przed konfesjonałem i słucha, co ma robić i jaki inni mają plan na jego życie. Stara się być pojętym uczniem: śpiewa psalm o miłości, choć przemawia przez niego gorycz. A gdy okaże się zbyt ambitny, samodzielny i chce się wybić na niepodległość – rozbija się o mur obcych sobie powiązań. Vitalik Havryla gra w spektaklu po polsku, ale finałowy monolog wygłasza do nas po ukraińsku.

Widzimy wtedy jeszcze reprodukcję „Wolności prowadzącej lud Paryża na barykady”, ale ten przekaz staje się już nieaktualny: obraz pożerają płomienie ognia. Ciekawe, jaką prawdę o nas, Europie i świecie pokazywać będę kolejne sety tej koprodukcji Łaźni Nowej i Teatru im. Słowackiego w Krakowie, który ma wpisane w DNA reagowanie na zmieniające się okoliczności geopolityki. Oby widownia nie musiała grać roli gigantycznej ławy oskarżanych przez Ukraińców, którzy mają prawo zarzucać światu, że jeszcze raz przestraszył się wolności w trosce o swoje interesy.

Pytanie, „gdzie i kiedy to się właściwie dzieje?”, z początku może nie chodzi po głowach widzów – oglądają przecież bohaterów Stendhala w kostiumach z jego epoki. Odpowiedź objawi się w formie suspensu, co jest dodatkową atrakcją, choć przesłanie dla nas, współczesnych, jest raczej wstydliwe. Chyba że to wciąż ostrzeżenie, a nie już głos zza grobu.

„Czerwone i czarne” Bartosza Szydłowskiego

Pozostało jeszcze 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Wietrzenie Narodowego Starego Teatru i nowe rządy
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Teatr
Zamach terrorystyczny na Stary Teatr. AIDS w Warszawie. Masłowska w Krakowie
Teatr
XXXI Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi rozpoczęty z przytupem
Teatr
Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych spyta o wspólnotę i pokaże „Heksy" Szpili
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Teatr
Teatry operowe. Dyrektor musi odejść, bo jest za długo
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście