Pytanie, „gdzie i kiedy to się właściwie dzieje?”, z początku może nie chodzi po głowach widzów – oglądają przecież bohaterów Stendhala w kostiumach z jego epoki. Odpowiedź objawi się w formie suspensu, co jest dodatkową atrakcją, choć przesłanie dla nas, współczesnych, jest raczej wstydliwe. Chyba że to wciąż ostrzeżenie, a nie już głos zza grobu.
„Czerwone i czarne” Bartosza Szydłowskiego
Wcześniej jednak uderzy jak piorun nóż gilotyny. Tego w spektaklu nie widać, ale głowę Juliana Sorela oglądamy. Trzyma ją Paweł Smagała, grający kogoś w rodzaju operowego komentatora, który z wysokości galerii ponad widownią w Łaźni Nowej monologuje i podśpiewuje o niedoli i losie tego, który próbował wychylić głowę ponad poziom społeczny, jaki mu przypisano, bo wziął sobie do serca ideały rewolucji francuskiej i czasów Napoleona. Tak jak on chciał chodzić nie tylko po alejach Paryża, lecz także wejść na jego salony. I owszem: wszedł, również do sypialni kobiet z kręgu najbardziej wpływowych, a to już nie mogło się podobać.
Czytaj więcej
„Zamach na Narodowy Stary Teatr” to pierwszy sukces nowej dyrekcji Doroty Ignatjew i Jakuba Skrzy...
Sukces adaptacji powieści, której dokonał Krzysztof Szekalski, opiera się na pomyśle scenografki i autorki kostiumów Małgorzaty Szydłowskiej, by powieści, która znalazła się na indeksie ksiąg zakazanych przez Watykan, nie opowiadać chronologicznie, tylko pokazać biskupa, księży zarządzających seminariami i probostwami oraz powiązanych z nimi oficjelami – w formie przesłuchań. Śledczy, napotykając kościelną omertę, mówią, że nie obowiązują ich kościelne tajemnice. Szydłowski przez pryzmat Stendhala pokazuje więc również to, co dziś dzieje się na polskich plebaniach, w konfesjonałach i w biskupich pałacach. Ale „Czerwone i czarne” można też uznać za sequel „Zbrodni i kary” Dostojewskiego, gdzie przesłuchiwany Raskolnikow pojął, że Napoleonowi zbrodnie wybaczano, ale już nie zwykłemu człowiekowi. Sorel doświadczył tego pierwszy, stając się kozłem ofiarnym hipokrytów. Dlatego o równości społecznej może marzyć tylko ścięta głowa. Cały spektakl to pokazuje, zaś formuła śledztwa pozwoliła jej autorce skoncentrować scenografię wokół pokoju przesłuchań.
Ława przysięgłych, ława oskarżonych
Publiczność obserwuje go jak zza szyby weneckiej, niewidziana przez bohaterów śledztwa. Dwójka śledczych wałkuje świadków i podejrzanych, co rejestrują kamery. Powraca pytanie: kiedy ten spektakl się rozgrywa? W czasie ponapoleońskiej Restauracji Burbonów, kiedy Kościół odzyskał utracone wpływy? Czy teraz, w czasie transmitowanych poza sądy i Sejm obrad komisji śledczych, próbujących obalić kolejne nieformalne układy władzy.