Jarosław Myjak: Wyższa lojalność

Jeśli w sytuacjach kryzysowych pozwoli się władzy łamać prawo, to ta władza z czasem sama zacznie prowadzić do kryzysów, by stać się bezkarną – pisze publicysta.

Publikacja: 10.03.2023 03:00

Jarosław Myjak: Wyższa lojalność

Foto: Footrzepa/ Danuta Matloch

W 2016 r. szef FBI James Comey wezwany przez Donalda Trumpa usłyszał kategoryczne żądanie bezwzględnej lojalności wobec prezydenta. Stało się tak podczas nocnego obiadu bez świadków. Wstrząśnięty Comey sporządził notatkę z tej wizyty i ujawnił ją pozostałemu kierownictwu FBI. Usłyszał wtedy: „Trump działa jak szef mafii”.

Opowieść ta przeniesiona na grunt polski może być niezrozumiała. Wszak zarządzający instytucjami publicznymi czy rządowymi lojalność wobec szefa partii poczytują sobie za zaszczyt i obowiązek. A wyższa lojalność – wobec państwa, konstytucji, zasad prawa, prowadząca do zachowania spójności społeczeństwa, zapewnienia praw człowieka i trwałości sojuszy międzynarodowych ponad interes aktualnej władzy, może w ich oczach sprowadzać się do „baju, baju dla frajerów”.

Rozwód społeczeństwa

W sytuacji gdy Trybunał Konstytucyjny stał się ringiem do wzajemnej walki frakcji rządowych, to gdzie ulokowała swoją lojalność Julia Przyłębska? Wszak to ona poświadczyła w protokole ostatniego głosowania istnienie wymaganego quorum. Mimo że ci nieoddający głosu uważają, iż nie powinni być traktowani jako obecni przy głosowaniu. Dlatego też zapisana w protokole suma liczby głosujących i wstrzymujących się quorum nie zapewniła. Każdy inny pogląd musiałby zakwestionować samą definicję większości bezwzględnej. Gdyby zatem przyjąć, że doszło do poświadczenia nieprawdy, czy stało się to w interesie prawa wzmacniającego reputację instytucji? Czy w interesie „szefa”? Zdaje się, że ten akt przypieczętował już finał siedmioletniego procesu destrukcji instytucji Trybunału.

Czytaj więcej

Tomasz Pietryga: „Sprawdzam” Julii Przyłębskiej

Gdy władza rwie nici prawa i więzi łączące nasze społeczeństwo, dochodzi do trwałego i zupełnego podziału wśród Polaków. W życiu prywatnym taki rozkład powodowałby orzeczenie rozwodu. W życiu społecznym zaś rządzącym pozostaje budowanie murów i palenie mostów. Partia potrzebuje kryzysów i wojny wewnętrznej nie dlatego, że ta wojna leży w interesie Polaków, ale dlatego, że ciągły stan wojny jest gwarancją trwania jej przywództwa. Wojna wymaga lojalności wobec „szefa”. Jeśli nadto z konformizmu pozwoli się władzy łamać prawo w sytuacjach kryzysowych, to ta władza stwarzać będzie sytuacje kryzysowe, by łamać prawo. I prawa nadużywać będzie mogła też bez konsekwencji sama prezes Trybunału.

Walka polityczna w Polsce mogłaby przypominać amerykańską polaryzację spowodowaną przez Trumpa, tam jednak Mike Pence zerwał z lojalnością wobec szefa i kierując się konstytucją, ogłosił wybór nowego prezydenta. Tam wygrało prawo.

Odwetowcy bońscy

„Polityka jest sztuką sprawiania, by samolubne pragnienia przywódcy wyglądały jak interes narodowy” – jak zauważył Thomas Sowell. Sukces polityczny szefa spowodował, że obok prawa ofiarą wojny wewnętrznej staje się racja stanu. Jak może funkcjonować demokracja parlamentarna, gdy opozycji zarzuca się lojalnością wobec Niemiec i Rosji. A Donald Tusk pełni w propagandzie rolę dawnych „odwetowców bońskich”: Czai i Hupki – „wrogów Polaków” z lat młodości Jarosława Kaczyńskiego.

Czytaj więcej

Tadeusz Cymański: Znaleźliśmy się w raju samodzielnego rządzenia

Chodzi więc o to, by wyborcy bez względu na to, jak bardzo będą przeciwni Kaczyńskiemu, zawsze „wybierali Polskę”, ponieważ „nie mają innego kraju”, a skoro opozycja jest „antypolska”, to opcją „polską” staje się PiS. I wobec tej partii lokowana ma być lojalność patriotyczna.

Do interesu partii sprowadzono też politykę zagraniczną, kwestionując partnerską lojalność wobec Polski jej sojuszników oraz potrzebę polskiej lojalności wobec nich. Społeczeństwo nauczane jest, że od Unii Europejskiej należy oczekiwać wypłat, a nie zadawania pytań. PiS obawia się wspólnotowych idei europejskich, gdyż nie wie, jak je kontrolować. Unia pełni też użyteczną rolę kozła ofiarnego w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Wskazał na to były prezydent Niemiec Joachim Gauck. Lepiej już nie badać, czy władza zajmuje się planowaniem pozytywnego wkładu Polski do wspólnego projektu europejskiego i czy kiedykolwiek zachęci do lojalnej solidarności z Unią.

„Jak to mówią, w polityce rusza się to, co jest poruszone”; „Musimy ładnie zarządzić tematem” – tak miały brzmieć dyrektywy polskiego premiera do wybranych dziennikarzy. Osąd indywidualny ma stać się lojalny wobec władzy. Tak, by dziennikarze, posłowie, „młodzi Polacy”, „zatroskani rolnicy”, „emerytki” – wszyscy służalczo zaczynali mówić tejże władzy językiem i wpływali na decyzje wyborcze innych. Tym bardziej że władza nie będzie słuchać ludzi zbędnych, nielojalnych wobec partii.

Rządzący przypominają co rusz, jak całkowicie zbyteczne są potrzeby niepopierającego go wyborcy. Jego reprezentanci mogą co najwyżej wystąpić w sejmowym „rodeo”, na arenie służącej władzy do obrażania i wykpiwania przegłosowanych wśród burzliwych oklasków „zwycięzców”.

Społeczeństwu wszak należy się okresowa rewia bezradności opozycji w parlamencie, gdzie wola polityczna rządzących naocznie wcielana jest w życie – jak zawsze – bez poprawek. Tak stanowi się lojalne wobec potrzeb władzy prawo. To demonstracja tego, co dzieje się z tymi, którzy nie ulokowali swojej wierności, gdzie należy. Powodować ma wśród nich szok, działać jak bomba hukowa.

Mafijne odruchy

Niektórzy z uznaniem dla tej „gry” zapewniają, że słowa władzy to „retoryka”, a działania to „zręczne betonowanie podziału”. Umacnianie poglądów lojalnych wobec władzy powoduje, że elektorat akceptuje to, iż władza może kłamać i łamać prawo, a nawet kraść, byle robiła to na rzecz „swoich”. Tak rozumiana „lojalność” powoduje destrukcję instytucji państwa. Przy dalszej degradacji porządku prawnego i moralnego zapanuje cynizm i nihilizm, jak w latach tzw. małej stabilizacji gomułkowskiej czy w dzisiejszej Rosji. Wygra poczucie, że występne metody polityki panowały zawsze i wszędzie, nie ma żadnych uczciwych, a lojalność wobec państwa i prawa nie ma znaczenia wobec woli politycznej.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Prawda o Janie Pawle II nas wyzwoli

Jeśli jesienią nic się nie zmieni, wielu będzie się adaptować. Dadzą władzy wolną rękę, licząc, że pozwoli ona w zamian żyć biernym i cichym. Przystosowani w ten sposób nie poczują bólu, że państwo będzie gnić na marginesie Unii Europejskiej. Wszak to już nie będziemy „my”, to będą – jak niegdyś – „oni”.

Tadeusz Mazowiecki przyprowadził ze sobą do rządu ludzi najwyższej próby. Wydawało się, że dochodzący do władzy państwowcy już na pokolenia zrzucą z siebie bagaż mafijnych odruchów. Aż nadeszli ci głoszący „umiar, pracę i pokorę”, co sobie wybaczyli i zapomnieli wszystko, a ich pamięć została przetworzona bez refleksji nad wyniesionymi sposobami politycznej przemocy. Cel lojalności wobec szefa uświęcać miał metody.

Bezwstyd i egoizm

Erę presji politycznej i lekceważenia prawa zwiastowało credo członka Rady Programowej PAP i redaktora naczelnego internetowego wydania tygodnika „Solidarność”: „Dokonaliśmy na Bronisławie Komorowskim linczu. I gdyby było trzeba, zrobilibyśmy to ponownie”. Coś, co było nie do pomyślenia dla założyciela tego tygodnika, którym był właśnie Tadeusz Mazowiecki.

A ostatnie sejmowe wystąpienie Przemysława Czarnka? Czy Henryk Samsonowicz, pierwszy minister edukacji w wolnej Polsce, byłby zdolny do czynienia takich rzeczy? Zachowania i pokaz woli obecnego ministra to relikt stuleci przemocy władzy w Polsce. Prezentowany dla wyborców ceniących takie manifestacje statusu i siły.

Czytaj więcej

Sondaż: Przemysław Czarnek najgorszym ministrem edukacji ostatnich lat. Najlepszego trudno wskazać

Skrajnie zdeprawowani dziennikarze TVP Info i Radia Szczecin ujawnili informacje umożliwiające identyfikację dzieci ofiar przemocy seksualnej. Dokonano tego, by prześladować ich matkę – opozycyjną posłankę. Doprowadzili do tragedii. Dobro, prawda i piękno z konstytucyjnej preambuły Mazowieckiego i Stefana Wilkanowicza zmieniły się w egoizm i bezwstyd władzy. To jest właśnie definicja nielojalności wobec państwa.

Jarosław Myjak

Autor jest adwokatem i menedżerem

W 2016 r. szef FBI James Comey wezwany przez Donalda Trumpa usłyszał kategoryczne żądanie bezwzględnej lojalności wobec prezydenta. Stało się tak podczas nocnego obiadu bez świadków. Wstrząśnięty Comey sporządził notatkę z tej wizyty i ujawnił ją pozostałemu kierownictwu FBI. Usłyszał wtedy: „Trump działa jak szef mafii”.

Opowieść ta przeniesiona na grunt polski może być niezrozumiała. Wszak zarządzający instytucjami publicznymi czy rządowymi lojalność wobec szefa partii poczytują sobie za zaszczyt i obowiązek. A wyższa lojalność – wobec państwa, konstytucji, zasad prawa, prowadząca do zachowania spójności społeczeństwa, zapewnienia praw człowieka i trwałości sojuszy międzynarodowych ponad interes aktualnej władzy, może w ich oczach sprowadzać się do „baju, baju dla frajerów”.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Szymon Hołownia odda partię Katarzynie Pełczyńskiej-Nałęcz. Czy Polska 2050 przetrwa?
Publicystyka
Jerzy Surdykowski: Klęska, zdrada, sukces? Co ma być polską narracją?
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Nowy rok szkolny, stare problemy z kadrą nauczycielską
Publicystyka
Stefan Szczepłek: Wojtek Szczęsny przerósł ojca
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Publicystyka
Wynik wyborów w USA dotyczy nas wszystkich. Harris i Trump mają inne podejście do świata
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki