Rzeczpospolita: Rząd chce obciążyć sprzedaż małpek dodatkowymi opłatami, tymczasem moda na wódkę sprzedawaną w małych buteleczkach i różnych smakach rośnie dwucyfrowo. A ja chciałabym zapytać, jak wyglądają małpki z perspektywy gabinetu terapeuty, który specjalizuje się w leczeniu uzależnień?
Dr Adam Kłodecki: Uważam, że małpki powinny być zlikwidowane, a ich sprzedaż zakazana. Ten radykalizm nie wynika z negatywnego podejścia do alkoholu, tylko z doświadczeń klinicznych. Alkohol kupowany w mniejszych butelkach jest atrakcyjną perspektywą bezpiecznego picia. To iluzja. Małpki kuszą, że są mają smak owoców, że są w małych pojemnościach, z mniejszą ilością alkoholu niż czysta wódka, że wypicie jej nie spowoduje widocznej gołym okiem zmiany w zachowaniu. W odróżnieniu od piwa, nie ma też zapachu. Oferta małpek wciąga więc osoby, które mogą sądzić, że mała ilość alkoholu doda im odwagi. To widać już wyraźnie w statystykach, szczyty sprzedaży są rano, do godziny ósmej i po wyjściu z pracy. Na ulicach i w parkach widać puste buteleczki.
Czytaj także: Nowe podatki: od cukru, sprzedaży małpek oraz reklamy suplementów
A co pan obserwuje w gabinecie?
W gabinecie mam codzienne przykłady kontaktu z małpkami. Coraz większą uwagę przykładam do zapytania, czy mój klient po nie sięgał. Otóż, 98 proc. moich pacjentów miał doświadczenie z małpkami. Tak łatwiej jest wejść w uzależnienie. Sięgnięcie po jedną setkę sprawia, że ona działa przez jakiś czas. Gdy ktoś wtedy zauważy pozytywne działanie, tym chętniej sięgnie w ciągu dnia po kolejną małpkę. Tak zaczyna się ścieżka do uzależnienia. Widzę więc, jak wyraźnie ta małpka wpisana jest w przebieg choroby. Pacjentowi łatwiej jest usprawiedliwiać picie, że pije mniej alkoholu – bo to, że ktoś wypije 10 małych buteleczek, jest mniej widoczne, niż gdy sięga po dużą butelkę.