A być może w jakimś sensie i losy euro – było nie było, poważnej europejskiej waluty.
Jednocześnie o problemach Grecji pisałem bez przerwy przez ostatnie trzy tygodnie (a okazjonalnie od kilku lat), więc byłaby już najwyższa pora poszukać innego tematu. Jak wybrnąć z takiej pułapki?
Metoda jest prosta. Napiszę felieton na temat gospodarki polskiej, nawiązując do tego, co się dzieje w Grecji. I zadając dość oczywiste pytanie: jakie lekcje powinniśmy wyciągnąć z tamtego dramatu?
Pani Beata Szydło powiedziała parę dni temu, że gdybyśmy w Polsce zrealizowali przedkryzysowe plany przyjęcia euro (ówczesny premier mówił nawet o roku 2011), doszłoby dziś u nas do takiej samej katastrofy jak w Grecji. Premier Ewa Kopacz odpowiedziała jej zaraz, że do kryzysu greckiego doprowadziłaby realizacja planów gospodarczych PiS. Szczerze mówiąc, uważam, że sprawa jest zbyt poważna na to, by być jedynie przedmiotem przedwyborczej agitacji. I że wszyscy – w tym odpowiedzialni polscy politycy – powinniśmy się zastanowić nad wnioskami, które musimy z greckiej tragedii wyciągnąć. Co więc można powiedzieć w sposób mądry i uczciwy?
Po pierwsze, trzeba powiedzieć, że grecki kryzys nie wynika z tego, czy kraj ten przyjął euro czy nie, ale z prowadzonej przez Ateny nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej. Przy tak szaleńczym zadłużaniu się państwa w Grecji musiało dojść do kryzysu. Gdyby Grecy nie wprowadzili euro, mieliby dziś wielki dodruk drachm i gwarantowany wybuch hiperinflacji. Skoro euro wprowadzili, inflacji nie ma, ale za to jest bankructwo. Wniosek dla Polski: w finansach trzeba zachowywać ostrożność, niezależnie od tego, z której partii się pochodzi.