Rząd natknął się na problem, który jest stary jak świat i dotyczy wielu dziedzin aktywności człowieka – od polityki po sprawy prywatne. Chodzi o dylemat, czy lepiej twardo i bezwzględnie przestrzegać reguł, czy też te reguły traktować elastycznie, w zależności od sytuacji. Rząd zdecydował się zawiesić (czyli złamać bez konsekwencji) regułę fiskalną, polegającą na zakazie podnoszenie relacji deficytu budżetowego do dochodów w momencie, kiedy dług publiczny przekracza 50 proc.
Dzięki złamaniu tej reguły w krótkim okresie gospodarka na pewno skorzysta, bo wprowadzanie cięć fiskalnych byłoby w tym momencie prostą drogą do recesji i wyższego bezrobocia. Ale to, czy skorzysta w dłuższym okresie, zależy od szeregu warunków.
Reguły czy swoboda? Reguły wprowadzają systematyczność, ale często okazują się zbyt sztywne w stosunku do warunków. Ich złamanie jednak może całkowicie zniwelować zalety systematyczności. Dylemat ten widoczny jest w wielu obszarach.
Wierzący katolicy wiedzą, że złamanie pewnych reguł może być zdefiniowane jako grzech, ale Kościół wie, że natura ludzka nie poddaje się łatwo rygorom, więc oferuje instytucję spowiedzi. Tyle, że tę furtkę łatwo nadużyć. Oszczędzający wiedzą, że dobrze jest zablokować swoje pieniądze na dłużej, ale często się boją, że w sytuacjach skrajnych (np. choroby) nie będą mogli skorzystać ze swoich funduszy. Dlatego rzadko blokują pieniądze i przez to mają niższe odsetki.
W gospodarce dylemat ten najbardziej odczuwalny jest w obszarze polityki pieniężnej, która w ogromnej mierze opiera się na sterowaniu oczekiwaniami, co do poziomu inflacji. Oczekiwaniami najłatwiej sterować wprowadzając reguły, dlatego tak wiele banków centralnych na świecie wprowadziło bezpośrednie cele inflacyjne. Ale jednocześnie wiadomo, że są sytuacje, kiedy przydałoby się podniesienie oczekiwań inflacyjnych ponad cel – do pewnego stopnia na tym polega obecna polityka Fed.