Może to być kompromis i nawet odwołanie referendum. Może być bankructwo tego kraju, wyjście ze strefy euro i wypłynięcie – tutaj akurat komentatorzy są zgodni – na kompletnie nieznane wody, także polityczne. Tak chętnie przytaczane teraz przykłady wcześniejszych bankructw państw dotyczyły innej rzeczywistości ekonomicznej, politycznej i historycznej. Słowem, wiemy, że nic nie wiemy.

Jednak z ostatnich kilkudziesięciu godzin greckiej przepychanki da się wyczytać, o co grają obydwie strony. I nie jest to gra wyłącznie o kolejne miliardy euro pomocy dla Grecji. To przede wszystkim gra o wiarygodność. Szczególnie ważna dla Niemiec i kanclerz Angeli Merkel, głównej orędowniczki dotychczasowego kształtu kolejnych zastrzyków finansowych dla Greków. Merkel musi obronić tę politykę zarówno przed własnymi wyborcami, jak i w wymiarze europejskim. Musi dowieść, że euroland żyje i żyją jego zasady. A w tym momencie oznacza to co chwila powtarzany sprzeciw Niemców wobec wypracowywania z Grekami następnych kompromisów.

Wygląda na to, że przynajmniej na razie taka twarda gra Niemców przynosi efekty. Na przeciwległym biegunie wiarygodności mamy bowiem w tej chwili grecki rząd. Premier Aleksis Cipras zyskał w Europie miano człowieka nieobliczalnego. Śle kolejne propozycje do Brukseli, w które nikt nie wierzy. Być może to wyraz obaw: przed wypłynięciem Grecji na nieznane wody bankructwa i lęk o wynik referendum, w którym udręczeni Grecy wcale nie muszą entuzjastycznie odwrócić się od eurolandu.

Od paru dni zatem konsekwencja strefy euro jest górą. Co może odwrócić sytuację? Pewnie tylko jedno: bardzo zdecydowane „nie" dla dalszej pomocy wyrażone przez Greków w referendum. Na to się jednak nie zanosi.