Prof. Grzegorz Kołodko w swoim artykule („Rzeczpospolita" z 15 lipca) nie zaleca wprawdzie rychłego i bezwarunkowego zastąpienia złotego euro. Niemniej nie ukrywa też entuzjazmu dla rezygnacji z waluty narodowej. Niestety, entuzjazmu tego nie jestem w stanie zrozumieć.
Wyolbrzymione straty
Przedstawiony przez Kołodkę katalog strat ponoszonych – już obecnie – z tytułu trwania przy walucie narodowej jest wysoce problematyczny.
Jednym z głównych argumentów mających przemawiać za przyjęciem euro są „wielomiliardowe" rzekomo koszty wynikające z wymiany walut (zwłaszcza w handlu zagranicznym). Koszty te stanowią – zdaniem Kołodki – zarobek banków i innych pośredników finansowych, „którzy dotychczas zarabiają kilkanaście miliardów złotych – bez wysiłku, bez żadnego ryzyka (...)".
Oczywiście wymiana walut jest działalnością ryzykowną – na której można zarobić, ale i stracić. Ale nie to jest istotne, lecz rząd wielkości przytaczanych kwot.
Cały sektor bankowy osiąga zyski rzędu kilkunastu miliardów złotych rocznie – głównie na działalności bankowej wszakże, tj. odsetkowej. Dochody banków z tytułu wymiany walut żadną miarą nie mogą być więc „wielomiliardowe".