Widmo krąży po Europie, ale nie komunizmu, jak pisali w słynnym „Manifeście” Marks z Engelsem, tylko czterodniowego tygodnia pracy. Właśnie zawitało nad Wisłę.
– Najwyższy czas skrócić czas pracy Polek i Polaków, oczywiście przy zachowaniu tego samego poziomu wynagrodzeń – oświadczyła ministra rodziny i pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. I zapowiedziała program pilotażowy, na szczęście dobrowolny dla pracodawców: firm, samorządów, fundacji, a nawet związków zawodowych.
„Krótszy dzień czy tydzień pracy? A może dłuższe urlopy? To od konkretnych firm i instytucji będzie zależało, jaką drogą dotrą do wspólnego celu – skrócenia czasu pracy za taką samą pensję”, napisała na Instagramie.
Dlaczego skrócenie tygodnia pracy jest nieuniknione?
Jej inicjatywa oczywiście całkiem przypadkowo wpisuje się w kampanią prezydencką. Nie wiadomo, co prawda, któremu kandydatowi lewicy przysporzy głosów – Magdalenie Biejat czy Adrianowi Zandbergowi – niewątpliwie jednak zaostrzy apetyty pracowników i przysporzy siwych włosów pracodawcom.