Wobec powszechnych zachwytów debatą kandydacką „Super Expressu” pozwolę sobie zadać pytanie, czy można wymyślić metodę, by na antenach ogólnopolskich mediów dać przy okazji debat tamę chamstwu, bełkotowi, mowie nienawiści, czy propagowaniu zakazanych treści? Bo właśnie tego byliśmy momentami świadkami podczas poniedziałkowej debaty zorganizowanej przez popularny tabloid. Otóż można. Wymyślono ją dawno temu, a polega na zaangażowaniu do moderacji poważnych, kompetentnych i posiadających autorytet dziennikarzy. Czyżbyśmy ich w Polsce nie mieli? Mamy pod dostatkiem.
Dla dziennikarzy politycznych za oceanem prowadzenie debaty to nie tylko szczyt marzeń, ale przede wszystkim ukoronowanie zawodowej kariery. I nobilitacja, na którą zasługują nieliczni
Jak się robi debaty prezydenckie w USA?
Podobnie jak światowe wzorce, choćby ze Stanów Zjednoczonych. Dla dziennikarzy politycznych za oceanem prowadzenie debaty to nie tylko szczyt marzeń, ale przede wszystkim ukoronowanie zawodowej kariery. I nobilitacja, na którą zasługują nieliczni. Dla przykładu, o prowadzeniu finalnej debaty kandydackiej marzył niegdyś superpopularny prezenter CNN Larry King, ale nigdy nie było mu to dane. Przegrywał z mniej popularnym, ale lepiej ocenianym Jimem Lehrerem. Z ostatnich doświadczeń medialnych warto wspomnieć debatę między Donaldem Trumpem i Joe Bidenem prowadzoną przez Danę Bash i Jacka Trappera, która zmieniła historię Ameryki. Mimo poważnych zastrzeżeń co do bezstronności CNN Trump nie tylko zdecydował się na udział, zwyciężył w niej (sondaż CNN: 67 proc. do 33 proc. dla Trumpa), ale na dodatek przyczynił się do zmiany kandydata demokratów. Patrząc na pracę moderatorów tej debaty, można się tylko uczyć. I tu dotykamy istoty rzeczy.
Czytaj więcej
Kandydatka Lewicy w wyborach prezydenckich, Magdalena Biejat zapowiedziała po debacie organizowan...
Dlaczego debata „Super Expressu” była nieprofesjonalna?
Formuła debaty wymyślona przez „Super Express” była tożsama z pełną i ostateczną dymisją z zawodowej czy społecznej roli dziennikarstwa. Jakby było nikomu do niczego niepotrzebne. A stojący w studiu „moderatorzy” mieli mniejszą rolę w dyskusji niż przysłowiowi halabardnicy. Co otrzymaliśmy? Chaotyczny, nieuporządkowany produkt narracyjny, który może i dobrze ilustrował stan ducha i psychiki kandydatów, ale raził brakiem merytoryczności, sztuczkami retorycznymi czy nieskrępowaną emisją kłamstw i hejtu. Dziennikarze stali wobec tego jak zaczarowani. Zastanawiam się, czy ktoś z nich by zareagował, gdyby między kandydatami doszło do rękoczynów? Pewnie też nie, bo chodziło o show, a nie o rzetelną, nieobrażającą widzów dyskusję. Cóż, bardzo mi się to – jako dziennikarzowi – nie podoba, bo doskonale podważa naszą zawodową rolę w demokracji. Pomysł zapewne wyszedł od tych, którzy w dziennikarstwo już nie wierzą i tylko czekają, aż pismaków zastąpi sztuczna inteligencja. Będzie szybciej i z pewnością taniej.