Może nie wystarczyć samo tłumaczenie, że wtedy nie było w domach telefonów, na które przeciętny Kowalski musiał czekać dziesiątki lat. Przecież teraz też w wielu domach nie ma stacjonarnej linii, a nawet jeśli jest, to rzadko używana. Bo po co, skoro z własną komórką chodzą dziś niemal wszyscy – od przedszkolaków po emerytów, którzy są ostoją rynku telefonii stacjonarnej. Część z nich z przyzwyczajenia, a może i sentymentu nie chce się rozstać z numerem, który mają zapisany wszyscy krewni i znajomi. Jednak i emeryci coraz częściej przestawiają się na komórkową łączność. Niekiedy pod naciskiem dzieci i wnuków obawiających się skutków ofensywy różnej maści telesprzedawców albo oszustów polujących na swoje ofiary metodą „na wnuczka".