Rafał Księżyk po rozległych biografiach, m.in. Roberta Brylewskiego, Kazika Staszewskiego, Tymona Tymańskiego i Muńka Staszczyka w subiektywny sposób, jednych eksponując, innych pomijając, opisał w książce „Fala. Rok 1984 i polski postpunk” losy „mniej słynnych”, za to „bardziej alternatywnych” (dla niektórych kultowych) jak puławski zespół Siekiera, który był największą sensacją Festiwalu Muzyków Jarocin 1984 r. Festiwalu uważanym z jednej strony za wentyl bezpieczeństwa PRL, z drugiej – za nieskrępowaną manifestację młodzieżowej wolności. Prawda leży pewnie po środku. Już bezdyskusyjnie najważniejsza edycja festiwalu odbyła się w 1984 roku.
Fala Rafała Księżyka
Miałem okazję brać udział w tamtych wydarzeniach i na tle, jak to się zwykło pisać, „szarości PRL”, co widoczne jest także w książce Księżyka, Jarocin był eksplozją radosnej wolności – ważną nie tylko dla tysięcy ówczesnych punkowców i metalowców, ale też przyszłego reżysera Grzegorza Jarzyny czy dziennikarza i pisarza Grzegorza Kalinowskiego, mimo że skinheadzi zmusili go do pompowania materaca na polu namiotowym (gdzie było MO?). Coś musiało wisieć w powietrzu, skoro po raz pierwszy przyjechaliśmy tam akurat wtedy, każdy osobno ze swoimi przyjaciółmi.
Na polu namiotowym działał orwellowski radiowęzeł, którego prezenter był tak bezmyślny, że z rozpędu potrafił przeczytać ogłoszenie o treści „prezenter jest głupi”, zaś do namiotów bez pytania wpadała Ochotnicza Straż Pożarna, dziwiąc się, że ktoś nie reprezentuje sojuszu robotniczo-chłopskiego.
To wtedy miał miejsce legendarny koncert Dezertera, jednej z najgłośniejszych formacji punkowych, którą Księżyk uważa na tle innych za lekko przestarzałą. Krytycznie odnosi się wobec dyrektora festiwalu Waltera Chełstowskiego, obciążając go odpowiedzialnością za muzyczne wstecznictwo wcześniejszej Muzyki Młodej Generacji (Kombi, Exodus, Krzak) i brak orientacji w tym, co w muzycznej trawie piszczy. Łatwo głosić postęp ex post.