W związku z informacją o śmierci Jerzego Stuhra przypominamy wywiad, jakiego udzielił on Jackowi Cieślakowi w 2018 roku.
Rzeczpospolita: Co sprawiło, że zdecydował się pan zagrać w spektaklu Bartosza Szydłowskiego w Łaźni Nowej na podstawie tekstu Kuby Roszkowskiego, który przenosi polskie konflikty w wymiar greckiej tragedii?
Jerzy Stuhr: Komentuję współczesne tematy w mediach – prywatnie, w garniturze, pod krawatem – i robię to z powodu mojej obywatelskiej postawy. Jednak czuję się przede wszystkim artystą i chcę wypowiadać się poprzez sztukę, na scenie. Miałem ostatnio wrażenie, że jak opisywał to Witold Gombrowicz, „ciamkamy" tylko, zamiast skonstruować poważną artystyczną wypowiedź. Domagałem się jej od moich studentów, byłych i obecnych, argumentując: „Nie ciamkajcie, tylko powiedzcie wszystko wprost, odważnie jak Smarzowski czy Pasikowski. Idźcie nawet dalej w opowiadaniu o tym, co nas otacza i jaki jest wasz stosunek do tego!". I nareszcie kogoś namówiłem. Mój były student Kuba Roszkowski i Bartosz Szydłowski spłodzili taką sztukę, na jaką czekałem. Jakże im teraz mogę powiedzieć: „Panowie, to mnie teraz nie interesuje!", gdy absolutnie mnie to interesuje! Poza tym jestem ciągle pod wielkim wrażeniem Lecha Wałęsy, jego siły i parcia do przodu. To jest tak, jak mówi mój bohater: ja muszę ciągle walczyć. Mnie takie postawy imponują i odpowiadają zwłaszcza w społeczeństwie, które coraz częściej kładzie uszy po sobie i wybiera postawy konformistyczne. Poza tym lubię eksperyment, tradycyjne aktorstwo już mnie trochę nuży.
Jeszcze niedawno bronił pan tradycyjnego podejścia do tekstu.
Miałem kolegę, starego aktora Wojciecha Ruszkowskiego, który gdy schodził ze sceny do garderoby, mówił do nas, młodych: „Panowie, to nie jest zawód dla starszych, kulturalnych panów". Jestem starszym kulturalnym panem, ale tak wiele w aktorstwie doświadczyłem, że dalsza manifestacja wyłącznie moich umiejętności już mnie nie zadowala. Na próbach „Wałęsy w Kolonos" zorientowałem się, że to nie jest tradycyjny spektakl, tylko rodzaj dziwnego widowiska, rapsodu. Ale wraca też krakowska tradycja. Kłania się Juliusz Osterwa, Teatr Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka, którego jeden spektakl widziałem i moim byłym studentom, z którymi teraz gram, pewne rzeczy podpowiadam.