Nowa, odświeżona nazwa tygodnika „Rz” sugeruje, że i pierwszy wstępniak pod zmienionym szyldem powinien być napisany z perspektywy prawnika. Ale nie będzie. O sprawie uchwały PKW dotyczącej pieniędzy dla PiS, która zdominowała prawną publicystykę w ostatnich dniach, na łamach „Rz” napisało już wielu wybitnych prawników, w tym prof. Zbigniew Kmieciak i dr hab. Mikołaj Małecki. Jeśli ktoś chce więc poczytać o formie i skutkach uchwały PKW, ma w czym wybierać.

Ten komentarz będzie pisany z pozycji pokrewnej prawu, czyli z perspektywy obywatela. We mnie ten obywatel urodził się w 1988 r. gdy jako mały chłopiec przysłuchiwałem się debacie Wałęsa–Miodowicz i sprawdzałem w słowniku wyrazów obcych wiele pojęć, w tym odmieniane przez wszystkie przypadki demokrację i pluralizm. Jednym z symboli ówczesnych przemian ustrojowych i sukcesu transformacji była Państwowa Komisja Wyborcza. Nie głównym, zawsze z boku, ale postrzeganym jako gwarant wolnych i rzetelnych wyborów, który zyskał zaufanie obywateli. A przecież okres demokracji wieku dziecięcego w Polsce obfitował w wiele politycznych zawirowań wyborczych – jak chociażby pojawienie się partii X i tajemniczego Stana Tymińskiego lub nieprawdziwe oświadczenie Aleksandra Kwaśniewskiego w sprawie wykształcenia.

Czytaj więcej

Prof. Romanowski: Minister finansów nie jest w potrzasku w sprawie uchwały PKW

Mimo to wybory w Polsce po 1989 r. przebiegały sprawnie i nikt realnie nie podważał roli, statusu i bezstronności PKW. Aż do ostatnich lat, gdy i ten bastion stał się polem politycznych potyczek, niestety z wielką szkodą dla demokracji w Polsce. Łatwo wykorzystać ją jako bat na oponenta albo gwaranta własnych korzyści – co zrobili w ostatnich latach politycy z obu stron sceny politycznej. Trudniej będzie przywrócić pełne zaufanie do niezależności instytucji, która w oczach obywateli powinna być jak żona Cezara.