Zaczyna się jak w typowej komedii romantycznej. Młody mężczyzna zostaje potrącony przez samochód. Trafia do szpitala. Nic wielkiego się nie stało, ale kobieta, która kierowała autem, czuje się winna. Zaprasza swoją „ofiarę” do restauracji, w której jest szefową kuchni. Almut kiedyś była łyżwiarką figurową, teraz kocha przygotowywać wykwintne dania. Tobias jest przedstawicielem firmy Weetabix produkującej płatki owsiane, jego żona właśnie przysłała mu papiery rozwodowe. Na kolację do knajpy Almut przychodzi więc sam. I tak się to zaczyna.
Irlandzki reżyser teatralny i filmowy John Crowley, opowiadając o życiu Almut i Tobiasa, swobodnie podróżuje w czasie i pokazuje różne momenty ich związku: pierwszy seks, rodzącą się miłość, ale też strach dziewczyny, gdy Tobias zaczyna mówić o dziecku, pogłębiającą się relację, chorobę Almut, narodziny córeczki, chęć zawodowego spełnienia, wybory, jakich kobieta dokonuje w najtrudniejszym momencie, wspierana przez partnera.
Czytaj więcej
Pomysł na „Here. Poza czasem” jest świetny, ale nie wypalił. Na ekranie straszą nuda i banał.
Crowley podpatruje życie dwojga młodych Brytyjczyków, którzy muszą stawić czoła własnym wyobrażeniom o miłości, ale też światu i losowi. Pewnie ta historia opowiedziana bardziej łopatologicznie przypominałaby operę mydlaną. Jednak irlandzki twórca sprawia, że na ekranie odbija się jakaś prawda. Nie zwalnia widzów z myślenia, niczego nie narzuca, zadaje pytania. A poza tym „Sztuka pięknego życia” żyje dzięki Florence Pugh i Andrew Garfieldowi. Oboje są piękni, prawdziwi, a przede wszystkim jest między nimi chemia. Także dzięki nim ten film wciąga i wzrusza.