Od roku 2009 nominacje w głównej kategorii najlepszego filmu może dostać nie pięć, lecz nawet dwukrotnie więcej tytułów. Ta decyzja Amerykańskiej Akademii Filmowej miała podłoże głównie finansowe: nominowane tytuły często wchodzą ponownie do kin i zbierają niemałą widownię.
Ale choć dowartościowanych jest więcej tytułów, czasem bywa jeden faworyt, czasem ostateczna rywalizacja o główną statuetkę toczy się między dwoma tytułami. Na przykład w 2009 r. „The Hurt Locker. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow o amerykańskich saperach stacjonujących w Iraku, wyraźnie górował nad „Avatarem” Jamesa Camerona, który jako pierwszy w historii przekroczył granicę 2 mld dol. wpływów z kin.
W 2013 r. walkę o główną nagrodę toczyły przede wszystkim „Zniewolony. Twelve years a Slave” Steve’a McQueena i „Grawitacja” Jamesa Cuarona, w 2015 r. – „Spothlight” Toma McCarthy’ego i „Zjawa” Alejandro Gonzáleza Iñárritu, a rok później „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa i musical „La La Land” Damiena Chazelle’a. Wygrywały tytuły wymieniane przeze mnie jako pierwsze.
Problemy faworyta
W tym roku – jak oceniają dziennikarze branżowych pism, m.in. „Variety” – nie ma jednego czy dwóch faworytów. O Oscara dla najlepszego filmu roku walczy dziesięć nominowanych tytułów, z których przynajmniej kilka ma silną pozycję. Są wśród nich: „Anora” Seana Bakera, „Brutalista” Brady’ego Corbeta, „Kompletnie nieznany” Jamesa Mangolda, „Konklawe” Edwarda Bergera, „Emilia Pérez” Jacques’a Audiarda i „Wicked” Jona M. Chu.