Ty zaś pierwszoplanową rolą debiutowałeś we „Wszystko co kocham” jako punkowy buntownik, którego zachowanie rzutowało na losy miłości i rodziny.
Janek to, oczywiście, dla mnie bardzo ważna rola. Pierwsza duża i główna rola, spełnienie marzenia. To był czas, kiedy nagle pojawiła się moda, żeby odkrywać młode talenty, i cała moja generacja wypłynęła na fali boomu, gdy na polskie kino sprzedawano 20 mln biletów. To był jeden z lepszych okresów w historii kinematografii. Oczywiście wszystko bardzo się pozmieniało, nagle i dramatycznie. Przede wszystkim przyzwyczajenia widowni.
Zaczął się nowy etap platform streamingowych.
Akurat dla aktorów, myślę, że to jest świetny czas. Wiadomo, że trudno jest przebić się na pierwszy plan, konkurencja jest o wiele większa, ale też jest o wiele więcej ról i pracy. Rozmawialiśmy z Piotrem i Mają, że wymiana generacyjna była co dwa pokolenia, gdy młodzi stają się średnim pokoleniem, średnia generacja starszą i wchodzą do gry młode wilki i wilczyce wygłodniałe ról i karier. Chyba taki moment następuje teraz. Zaś ja uwielbiam spotykać się z aktorami, wręcz legendami w naszym zawodzie, których zawsze uważnie obserwowałem. W sumie to dość zabawne, że po tylu latach właśnie z Piotrem Adamczykiem stanęliśmy razem na planie. Mogłoby się wydawać, że jesteśmy z kompletnie dwóch różnych światów i obaj mieliśmy obawy, jak będziemy do siebie pasować, bo mieliśmy jakieś wyobrażenie związane z naszym wizerunkiem. A kiedy stanęliśmy na castingu twarzą w twarz, spojrzeliśmy sobie prosto w oczy i gdy tylko zaczęliśmy grać, to od razu poczuliśmy potencjał, że razem możemy stworzyć coś fajnego. Zarazem udało mi się zachować młodzieńcze marzenia – zawsze bardzo mnie ekscytowało, że mogę być oko w oku z superznanym aktorem.
Ty też nie jesteś halabardnikiem… Nietypową rolę zagrała Maja Ostaszewska, którą kojarzymy ze szlachetnymi, wrażliwymi postaciami, a teraz gra osobę biegłą w intrygach, korzystającą ze swojej urody, niekrępującą się, by używać przewagi w łóżku.
Zostaliśmy wciągnięci w tę historię w tak fantastyczny sposób, że często w ramach jakiejś zabawy i treningu komunikowaliśmy się na planie swoimi bohaterami, ponieważ te postaci są wyraziste i silne. Trudno było się dystansować, mimo że przecież znamy się w naszym aktorskim gronie bardzo dobrze. Na planie w roli Mai nie widziałem Mai, tylko jej bohaterkę, i aż mnie korciło, żeby moim Zbyszkiem do niej zagadać, zbudować nową relację. To wynika z ogromnej siły projektu i niesamowitego talentu Kaspra, który potrafił zebrać bardzo silną ekipę filmową. Dzięki temu mieliśmy nową przygodę, która w pracy filmowca daje szansę oderwania się na chwilę od rzeczywistości i przebywania w sferze fantazji. Zarządzania zbiorową wyobraźnią.
Powstał serial o manipulacji, fake newsie, szukaniu prawdy i kreowaniu się poprzez jakąś prawdę, co można złośliwie nazwać projektem. Ale także o zawłaszczeniu prawdy dla sławy i budowania wizerunku medialnego albo realizacji interesu politycznego, który polega na odciąganiu uwagi od realnych problemów. To pojawienie się NOP jest jak w PRL wytrysk ropy w Karlinie czy „złoty pociąg” lub „dziadek z Wehrmachtu” w III RP. Mamy w obrazku żartobliwy paździerz, ale przecież serial jest też o nas – dzisiaj.
Refleksja jest chyba taka, że w poprzednim systemie wiadomo było przynajmniej, że telewizja po prostu kłamie, bo działa instytucjonalna i systemowa cenzura. Na tym tle prawda była bardzo widoczna. Jak tylko ktoś mrugnął okiem albo wprowadził aluzyjnie kontekst kompletnie niezwiązany z treścią wypowiedzi, albo używał haseł, słów kluczy – wszyscy od razu wiedzieli, że prawda została przemycona. Nieprawdopodobna była pozycja aktorów w społeczeństwie, bo mieli dostęp do prawdy i na scenę wychodzili koryfeusze. Nikt nie mógł przerwać nagle spektaklu, a chociaż mówili kwestie dramatów, znanych od dziesiątek lat – interpretacja nakierowywała ludzi i omijała cenzurę. A dzisiaj? Tak naprawdę już kompletnie nie mamy wiedzy na temat tego, co jest prawdą, a co nie jest.