„Ten związek jest jak kabel od ładowarki, który pogryzł pies... Niby ładuje, ale to nie ma prawa działać” – tak bohaterka filmu Marii Zbąskiej podsumowuje swoje relacje z mężem. Są ze sobą długo. Może i zdążyli coś razem zbudować, ale w ich życie wkradły się przyzwyczajenie, obojętność, coraz częściej zniecierpliwienie. Przestali ze sobą szczerze rozmawiać. Równie dobrze mogą tak trwać, coraz bardziej się od siebie oddalając, albo przerwać ten układ
Wędrówka od Świnoujścia po Hel
Janek wpada na absurdalny pomysł: proponuje wspólną wycieczkę surwiwalową: przejście zimą 400 kilometrów wzdłuż wybrzeża Bałtyku, od Świnoujścia po Hel. Z całym bagażem zapakowanym na jednych sankach. Mają jeść tylko to, co ze sobą zabrali lub zdobyli po drodze, spać na plaży pod namiotem. I iść, nie zważając na częste w tym czasie nadmorskie śnieżyce. Jeśli dotrą do celu – zostaną ze sobą. Jeśli nie – rozstaną się na zawsze. Absurdalny pomysł, a jednak Wanda się zgadza.
Czytaj więcej
Trwa potyczka między kinami i streamingiem. Co przyniesie nam rok 2025?
Więc idą. Nagle są tylko oni i piękna, ale surowa i mało przyjazna natura. Czasem ktoś przypadkiem spotkany. W tej drodze walczą z wichrem, mrozem, własnym zmęczeniem. Z rozczarowaniami, które zdążyły się już w nich zadomowić. Ale też uczą się siebie od nowa. Rozmawiają. Czasem posługują się starymi, wytartymi kodami, ale nagle pojawia się między nimi coś prawdziwego. Coś, o czym zdążyli już zapomnieć albo coś całkiem nowego.
Taka historia nie zdziwiłaby, gdyby stali za nią twórcy z Islandii czy Skandynawii. Albo gdyby rozgrywała się w jakimś postapokaliptycznym świecie rodem z „Drogi” McCarthy’ego. W polskim krajobrazie „To nie mój film” zaskakuje.