Potrzebna jest dobra ekonomia. Ekonomia uczciwa. A co to jest ekonomia uczciwa? Czy ekonomia – nauka przecież! – może być nieuczciwa? Otóż tak długo, jak długo jest nauką, ekonomia, ze swej istoty polegającej na wyjaśnianiu obiektywnych prawidłowości rządzących społecznymi procesami gospodarowania, jest uczciwa. Szkopuł w tym, że nader często ekonomia nauką nie jest. Staje się ideologią uwikłaną w polityczne emocje i doktrynerstwo. Bywa instrumentem walki politycznej o władzę i manipulacji ludźmi w trosce o czyjąś prywatę. Jest – ostatnio jakby częściej niż rzadziej – narzędziem skłaniania ludzi do działań, koniec końców nieracjonalnych, a więc, paradoksalnie, jakby swoim własnym zaprzeczeniem. Jest modą, dającą się ponosić falom popularnych doktryn i lansowanych – niebezinteresownie przecież – pseudonaukowych poglądów. Jakże często myśl ekonomiczna płynie po falach mody, nośnych w danym czasie „szkół" albo po prostu dogmatów. Iluż ekonomistów miast wiedzieć, wierzy w to, co głosi. Uczciwa ekonomia to nie sprawa wiary, lecz wiedzy.
Jeszcze większy kryzys
Trwa czas zamętu. Wyjątkowy, historycznie rzecz biorąc, zbieg rozmaitych okoliczności – kulturowych, technologicznych, politycznych, ekonomicznych i ekologicznych – stawia współczesność przed niespotykanymi na taką skalę wyzwaniami. Nawet wyzwania, przed którymi ćwierć wieku temu stanęły gospodarki posocjalistyczne, były mniej znaczące niż te współczesne. Przy tym wszystkim ludzkość bynajmniej nie jest skazana na klęskę, ale by wybrnąć z obecnej już nie tylko trudnej, lecz wręcz niebezpiecznej sytuacji konieczne jest zrozumienie, co i dlaczego tak naprawdę ma miejsce. A rzeczy dzieją się tak, jak się dzieją, bo wiele dzieje się naraz. Bez intelektualnego ogarnięcia skomplikowanych współzależności kształtujących współczesność nie sposób prawidłowo zdiagnozować stan rzeczy, a bez takiego werdyktu nie ma z kolei szans na zaproponowanie zasadnego kierunku działań na przyszłość. Potrzebne jest nowe spojrzenie i odmienne niż dotychczas podejście.
W czasach, kiedy to dzięki kolejnej rewolucji naukowo-technicznej, przemianom kulturowym i szybkiemu wzrostowi gospodarczemu oraz postępowi społecznemu miało już być dużo lepiej – jeśli nie wszystkim, to przynajmniej zdecydowanej większości – splot okoliczności doprowadził do „jeszcze większego kryzysu" (JWK). Gdy wywołany podporządkowaniem się złym wartościom w sferze społecznej i nieudolnością polityki finansowej kryzys „made in USA" rozprzestrzeniał się po zglobalizowanej gospodarce, można było jeszcze miarkować nieco skalę JWK, ale szybko okazało się, że staje się on nieuchronny. Obecnie targa otaczającą nas rzeczywistością na wielu polach: od gospodarki po stosunki społeczne, od polityki po bezpieczeństwo, od demografii po migrację, od środowiska naturalnego po sferę kulturową. I chociaż światowa produkcja rośnie w tempie niemałym, to mało kto twierdzi, że dzięki temu jest lepiej.
Nie jest, gdyż więcej nie oznacza lepiej, żyjemy bowiem nie od dziś w po-PKB-owskiej rzeczywistości, która wymaga po-PKB-owskiej teorii ekonomii i opierających się na niej po-PKB-owskich polityki wzrostu gospodarczego i strategii rozwoju społecznego. Rację ma Maciej Bałtowski, gdy stwierdza, że obecnej złej sytuacji „winni są także ekonomiści". Jedni intelektualnie pogubili się w gąszczu złożoności zjawisk i procesów, które próbują wyjaśniać, inni dali się zwieść fałszywym ideologiom albo najzwyczajniej zostali skorumpowani przez wpływowe grupy interesów. I tak wielu „znanych ekonomistów" nie tylko nie potrafiło przewidzieć wybuchu kryzysu finansowego w roku 2008, lecz również nie pojmuje istoty „jeszcze większego kryzysu", który ma charakter strukturalny i instytucjonalny. Jest on uwikłany tak gospodarczo, jak i kulturowo, wymaga przeto zmiany zarówno systemu wartości, jak i sposobów uprawiania polityki gospodarczej. To wszystko zaś wymaga niemylenia środków z celami polityki rozwoju, a nade wszystko oparcia się na poprawnej teorii ekonomicznej. Zmiana systemu wartości wymaga zaś uczciwego gospodarowania i opisującej go uczciwej ekonomii.
Blamaż neoliberalizmu
Bezsprzecznie obecny kryzys to wielka kompromitacja neoliberalizmu, tej zarazem ideologii, teorii ekonomicznej i polityki, która w istocie służy wzbogacaniu nielicznych kosztem większości. Niezbicie dowodzą tego twarde fakty. W USA system i polityka celowo działały przecież tak, że udział w dochodzie narodowym ludzi bogatych nieustannie rósł; w roku 2008 do 10 proc. najbogatszych podatników trafiało aż 90 proc. wszystkich dochodów kapitałowych. Udział 1 proc. najbogatszych Amerykanów w całkowitych dochodach rośnie szybciej po opodatkowaniu niż przed (sic!). O ile udział dochodów brutto wzrósł od roku 1979 do 2007 z 8 do 16 proc. ogółu dochodów, o tyle udział dochodów netto zwiększył się odpowiednio z 8 do 17 proc., a według innych danych aż do 20 proc. Czterystu najbogatszych Amerykanów uiściło w 2008 roku podatek według stawki 16,6 proc., podczas gdy średnia dla całego społeczeństwa wyniosła 20,4 proc. Aż trzy piąte przyrostu udziału dochodów najbogatszych Amerykanów w całości dochodów wynika z przejęcia dochodów innych, a jedynie dwie piąte można tłumaczyć takimi czynnikami podażowymi jak zwiększenie wydajności wskutek istotnego podniesienia kwalifikacji w warunkach skokowego postępu technicznego i organizacyjnego czy też zwiększenia czasu pracy. Szacuje się, że to wynagrodzenia nie w sektorze technologicznym, ale w finansowym skutkują aż w 15–25 proc. wzrostem nierówności dochodowych w USA po roku 1980.