Nadal trudno uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Nie chodzi tylko o to, że na sali było trzynastu kandydatów na prezydenta, w tym przyszły prezydent Polski. Ale wśród nich byli przecież m.in.: marszałek Sejmu, wicemarszałkini Senatu, prezydent stolicy Polski, dziennikarze prowadzący debatę.
I w tym gronie Grzegorz Braun. 2-procentowy kandydat. Już w 2015 roku prawomocnie skazany za atak na policjanta. W maju 2023 roku zakłócił wykład na temat Holocaustu w siedzibie Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie – co uszło mu to na sucho. W grudniu 2023 roku zgasił gaśnicą świece chanukowe – na co zareagował Sejm i pozbawił go immunitetu. Odezwała się też Prokuratura Okręgowa w Warszawie – postawiła mu w sumie siedem zarzutów. Uciekając przed nimi Braun wystartował w wyborach do europarlamentu, zdobył mandat. Jako europarlamentarzysta zebrał podpisy i oto mamy 2025 rok, a Grzegorz Braun ubiega się o urząd prezydenta RP.
Dziennikarze prowadzący poniedziałkową debatę skupili się na pilnowaniu jej demokratycznych zasad, tak jak je rozumieli, czyli równych praw dla wszystkich, sprowadzonych głównie do przestrzegania czasu i kolejności wystąpień – zresztą pilnowali go nieskutecznie, wszyscy przeciągali. Zaproponowana formuła debaty oznaczała, że władzę w studiu przejęli w jakimś sensie politycy.
Czytaj więcej
Zamiast prześwitu „żywej demokracji” dostaliśmy chaos, kłamstwa i przejawy mowy nienawiści. Dzien...
Debata w „SE”: Braun się rozkręca
Gdy przyszła kolej na zabranie głosu przez Marka Jakubiaka, ten wywołał do odpowiedzi Grzegorza Brauna. Umiejętnie podprowadził go do oczekiwanej zapewne przez siebie odpowiedzi. Dużo nie trzeba było, by widzowie i wszyscy w studiu usłyszeli słowa Brauna jednoznacznie obrażające władze Warszawy. Odwracał się przy tym kilkukrotnie w kierunku Rafała Trzaskowskiego. Mówił o zdrajcach, pederastach, globalistach, klimatystach.