Ogólna prawidłowość, którą zauważam w kampaniach wyborczych, wskazuje na to, że powinien ryzykować ten, kto musi, natomiast ten, komu idzie dobrze, winien unikać podejmowania ryzyka. Rafał Trzaskowski złamał tę zasadę pięć lat temu, nie jadąc na debatę do Końskich, a także w zeszłym tygodniu, samemu organizując ją w tym właśnie mieście. Najgorsze, że obie decyzje podpowiedzieli mu ci sami ludzie ze sztabu. Ludzie, którzy już raz przyczynili się do jego przegranej.
Dlaczego Rafał Trzaskowski powinien w 2020 roku jechać na debatę do Końskich?
Zacznijmy od sytuacji z 2020 roku. Wówczas to prezydent Warszawy był na musiku i powinien gonić uciekającego mu Andrzeja Dudę. Dlatego rezygnacja z wyjazdu do Końskich była niezrozumiała. Oczywiście, czekała go tam zasadzka przygotowana przez medialnych funkcjonariuszy telewizji kierowanej przez Jacka Kurskiego, ale Trzaskowski miał asa w rękawie. Kilka dni wcześniej „Rzeczpospolita” ujawniła, że jego główny konkurent ułaskawił swego czasu pedofila.
Czytaj więcej
Superpiątek debat w Końskich okazał się punktem zwrotnym kampanii prezydenckiej. Ujawnił słabości...
Sprawa była prawnie i moralnie skomplikowana, ale fakt pozostawał faktem. Wystarczyło tylko schylić się po niego i użyć w debacie: zażądać od Dudy wyjaśnień i przeprosin, a w razie – dosyć oczywistego – oporu wyjść ze studia. Dzięki temu miliony zwolenników urzędującego prezydenta w ogóle dowiedziałyby się o aferze i zapewne część z nich byłaby nią oburzona. Nie na tyle, by oddać kilka dni później głos na kandydata PO, ale na tyle, by zostać w domach. Przypomnę, że Trzaskowski przegrał różnicą jedynie ok. 400 tys. głosów. To właśnie w czasie tamtej debaty mógł zniechęcić do swego konkurenta tych wyborców.