Poniedziałkowym wieczorem telewizja Republika udowodniła, że jest w stanie przyciągnąć prawie wszystkich kandydatów na prezydenta. Zabrakło tylko Magdaleny Biejat, Macieja Maciaka i Rafała Trzaskowskiego. Rozochocona prowadząca debatę od razu ogłosiła, że stacja zamierza zorganizować kolejną. Nic dziwnego, walutą w świecie telewizji jest oglądalność, a dotychczasowe debaty z tego punktu widzenia dla Republiki były darem losu. Ale z każdą kolejną debatą może być gorzej, nie da się dwa razy zrobić takiej samej niespodzianki. W dodatku kandydaci powinni sobie zadać pytanie, czy opłaca im się brać w nich udział i na jakich warunkach.
Debaty osłabiają polaryzację
I z każdą debatą będą inne dylematy. Szymon Hołownia bez wątpienia zyskał, z punktu widzenia swojej kampanii, że pojechał do Końskich. Chciał swoją obecnością rozbić ustawkę przygotowywaną przez sztab Trzaskowskiego, mającą na celu zabetonowanie duopolu PO–PiS. Po to sztabowcy Koalicji Obywatelskiej wymyślili tę debatę. Ale to Hołownia wsadził nogę w drzwi, domagając się udziału w debacie Trzaskowskiego. Wykorzystała to Republika, ogłaszając, że godzinę wcześniej zaprasza na rynek w Końskich na spontaniczną debatę. Ale to bardziej był wiec Karola Nawrockiego z gościnnymi występami kontrkandydatów niż uczciwa debata. Każda osoba, która się pojawiła, była zaskoczeniem – czy to Joanna Senyszyn, czy to Krzysztof Stanowski, wreszcie Hołownia.
Czytaj więcej
Superpiątek debat w Końskich okazał się punktem zwrotnym kampanii prezydenckiej. Ujawnił słabości...
W odpowiedzi Trzaskowski musiał zaprosić półtorej godziny przed rozpoczęciem swojej debaty pozostałych kandydatów do udziału. To sprawiło, że wieczorem przed widzami TVP, TVN i Polsatu obok prezydenta Warszawy wystąpili jeszcze Hołownia i Biejat. A ponieważ Trzaskowski nie wypadł jak jeden z siedmiu cudów świata, zamiast zabetonować duopol, wielu wyborców obozu anty-PiS skończyło debatę z konstatacją, że wcale w pierwszej turze nie muszą głosować na Trzaskowskiego, mogą wybrać Biejat, jeśli mają poglądy lewicowe, lub Hołownię, jeśli są bardziej centrowi. Nie dość, że sztab Trzaskowskiego celu nie osiągnął, to jeszcze efekt był dokładnie odwrotny do zamierzonego.
Hołownia zyskał w Końskich i w Republice. Ale czy warto grać w to dalej?
Idąc tym tropem, Hołownia przyjął zaproszenie na poniedziałkową debatę Republiki, w której jednak znalazł się w zupełnie innej sytuacji. Był jedynym przedstawicielem koalicji rządzącej, z powodu nieobecności Trzaskowskiego, wszystkie zarzuty pod adresem obecnej władzy padały do niego. Z prawej, ale też z lewej – mocno punktował go Adrian Zandberg.