Michał Szułdrzyński: Każdy kandydat przed następną debatą musi sobie odpowiedzieć na jedno ważne pytanie

Po debacie w TV Republika każdy kandydat musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy opłaca się brać udział w kolejnych debatach. Niektórym nieobecność może przynieść mniej strat niż nieudany występ.

Aktualizacja: 15.04.2025 14:04 Publikacja: 15.04.2025 09:59

Michał Szułdrzyński: Każdy kandydat przed następną debatą musi sobie odpowiedzieć na jedno ważne pytanie

Foto: Screen z TV Republika

Poniedziałkowym wieczorem telewizja Republika udowodniła, że jest w stanie przyciągnąć prawie wszystkich kandydatów na prezydenta. Zabrakło tylko Magdaleny Biejat, Macieja Maciaka i Rafała Trzaskowskiego. Rozochocona prowadząca debatę od razu ogłosiła, że stacja zamierza zorganizować kolejną. Nic dziwnego, walutą w świecie telewizji jest oglądalność, a dotychczasowe debaty z tego punktu widzenia dla Republiki były darem losu. Ale z każdą kolejną debatą może być gorzej, nie da się dwa razy zrobić takiej samej niespodzianki. W dodatku kandydaci powinni sobie zadać pytanie, czy opłaca im się brać w nich udział i na jakich warunkach.

Debaty osłabiają polaryzację

I z każdą debatą będą inne dylematy. Szymon Hołownia bez wątpienia zyskał, z punktu widzenia swojej kampanii, że pojechał do Końskich. Chciał swoją obecnością rozbić ustawkę przygotowywaną przez sztab Trzaskowskiego, mającą na celu zabetonowanie duopolu PO–PiS. Po to sztabowcy Koalicji Obywatelskiej wymyślili tę debatę. Ale to Hołownia wsadził nogę w drzwi, domagając się udziału w debacie Trzaskowskiego. Wykorzystała to Republika, ogłaszając, że godzinę wcześniej zaprasza na rynek w Końskich na spontaniczną debatę. Ale to bardziej był wiec Karola Nawrockiego z gościnnymi występami kontrkandydatów niż uczciwa debata. Każda osoba, która się pojawiła, była zaskoczeniem – czy to Joanna Senyszyn, czy to Krzysztof Stanowski, wreszcie Hołownia. 

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Trzaskowski, Nawrocki i kryzys duopolu. Pięć wniosków z debatowego superpiątku w Końskich

W odpowiedzi Trzaskowski musiał zaprosić półtorej godziny przed rozpoczęciem swojej debaty pozostałych kandydatów do udziału. To sprawiło, że wieczorem przed widzami TVP, TVN i Polsatu obok prezydenta Warszawy wystąpili jeszcze Hołownia i Biejat. A ponieważ Trzaskowski nie wypadł jak jeden z siedmiu cudów świata, zamiast zabetonować duopol, wielu wyborców obozu anty-PiS skończyło debatę z konstatacją, że wcale w pierwszej turze nie muszą głosować na Trzaskowskiego, mogą wybrać Biejat, jeśli mają poglądy lewicowe, lub Hołownię, jeśli są bardziej centrowi. Nie dość, że sztab Trzaskowskiego celu nie osiągnął, to jeszcze efekt był dokładnie odwrotny do zamierzonego.

Hołownia zyskał w Końskich i w Republice. Ale czy warto grać w to dalej?

Idąc tym tropem, Hołownia przyjął zaproszenie na poniedziałkową debatę Republiki, w której jednak znalazł się w zupełnie innej sytuacji. Był jedynym przedstawicielem koalicji rządzącej, z powodu nieobecności Trzaskowskiego, wszystkie zarzuty pod adresem obecnej władzy padały do niego. Z prawej, ale też z lewej – mocno punktował go Adrian Zandberg.

Czytaj więcej

Podcast „Rzecz w tym”: Dzień, który zatrząsł kampanią prezydencką

Hołownia był przygotowany do występu w prawicowej telewizji, wypowiedź zaczął od pozdrowień dla swej żony, pilota wojskowego myśliwca, która – według jego słów – akurat pełniła służbę, pilnując bezpieczeństwa polskiego nieba. Pytanie jednak, czy powinien przyjmować zaproszenia do kolejnych debat, bo branie na siebie krytyki w zastępstwie Rafała Trzaskowskiego wcale nie musi go budować. Nie wiem też, czy na dłuższą metę buduje autorytet drugiej osoby w państwie występowanie w galerii osobliwości obok Grzegorza Brauna, Artura Bartoszewicza czy Marka Wocha.

Jak książka „Rafał” wpłynie na kampanię wyborczą Trzaskowskiego

Trzaskowski nie był obecny osobiście, ale jego nazwisko kładło się cieniem na całej debacie. Marek Jakubiak przyniósł nawet zdjęcie prezydenta Warszawy, ale jego wykrzywiona mina nie spodobała się nawet takim politycznym oryginałom jak Grzegorz Braun i podobiznę usunięto. Ale to tylko budowało pozycję Trzaskowskiego jako wielkiego nieobecnego, jako głównego punktu odniesienia dla wszystkich 11 obecnych w studio.

Błyskotliwie wykorzystał to Krzysztof Stanowski, który zaczął czytać fragmenty wywiadu rzeki z Trzaskowskim, wybierając kuriozalny fragment o nurkowaniu wśród rekinów, których prezydent Warszawy nic a nic się nie bał. Zresztą rozmowa Donaty Sobotko wydana pod tytułem „Rafał” z tego, co zdążyłem się zorientować, nie jest dobrym pomysłem kampanijnym. Jest fajną opowieścią o pochodzącym z inteligenckiej, szlacheckiej rodziny (ojciec prezydenta, podkreślając herbowość rodu, miał podpisywać się Trzaska Trzaskowski). Prezydent Warszawy opowiada, jak świetnie jeździ na nartach, pływa, nurkuje, jak dzieciństwo spędzał wśród bohemy artystycznej PRL, jak wychowywał się w SPATiF-ie w Zakopanem, jak pochłaniał książki, jak ojciec zabierał go do Krakowa na groby przodków, by wzbudzić w nim dumę z własnej tożsamości.

Problemem nie jest to, że Trzaskowski się w tej książce (przyznam, nie doczytałem jej jeszcze do końca) nieznośnie chełpi, ale że prezentuje wizerunek, który sztab od początku chciał rozwodnić. Pomysłem na kampanię było podkreślanie, że to zwykły chłopak z podwórka w Warszawie, a nie żaden paniczyk. Te plany sztabu „Rafał” może pokrzyżować.

Mentzen stracił na nieobecności w piątek i nie zyskał na obecności w poniedziałek

Podczas piątkowej debaty nieobecnymi byli Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg. Ale wówczas ich brak nie był wcale aż tak widoczny. Tyle że w poniedziałek Zandberg nieźle się zbudował, pokazując refleks, przedstawiając się jako człowiek troszczący się o pracujące masy, Mentzen zaś wypadł blado. Debata prezydencka to nie jest jego format, i również on powinien przemyśleć sensowność przyjmowania kolejnych zaproszeń. Większe mogą być bowiem straty wynikające z udziału niż pożytki, które może to przynieść.

Tym bardziej że i w tej ostatniej nie brakowało kuriozalnych sytuacji. Na pytanie o to, ile jest płci, Zandberg mówił o braku mieszkań, zaś Nawrocki o tym, że nie pozwoli sprywatyzować lasów publicznych. Znów pojawiły się gadżety, które kandydaci wręczali sobie nawzajem, testując pomysłowość swoich sztabów. Czego mieli się dowiedzieć wyborcy z takich zagrań?

Tym bardziej że z każdą kolejną debatą dreszczyk nowości i emocji towarzyszący tego typu kampanijnym eventom może być inny. To nie będą już te pierwsze, kluczowe debaty, które nadały kampanii zupełnie nowy rys.

Poniedziałkowym wieczorem telewizja Republika udowodniła, że jest w stanie przyciągnąć prawie wszystkich kandydatów na prezydenta. Zabrakło tylko Magdaleny Biejat, Macieja Maciaka i Rafała Trzaskowskiego. Rozochocona prowadząca debatę od razu ogłosiła, że stacja zamierza zorganizować kolejną. Nic dziwnego, walutą w świecie telewizji jest oglądalność, a dotychczasowe debaty z tego punktu widzenia dla Republiki były darem losu. Ale z każdą kolejną debatą może być gorzej, nie da się dwa razy zrobić takiej samej niespodzianki. W dodatku kandydaci powinni sobie zadać pytanie, czy opłaca im się brać w nich udział i na jakich warunkach.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Kto wygrał debatę w Republice i czy słusznie Trzaskowski nie przyszedł?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Debaty nie służą liderom sondaży. Jeden wyraźny zwycięzca
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Donaldzie Trumpie, nie zadzieraj z Chińczykiem
Komentarze
Michał Kolanko: Debata w Republice nie zmieniła biegu kampanii. Hołownia z tarczą. To złe wieści dla obozu KO
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Debata Rafała Trzaskowskiego z Karolem Nawrockim w Końskich? A może zorganizować podchody?