W literaturze i filmie od kilkunastu lat modny jest gatunek zwany „historią alternatywną”. Zwykle chodzi o to, że jest pewien „moment rozbieżności” (point of divergence), w którym historia, którą znamy zaczyna się toczyć inaczej niż ją znamy. Najbardziej popularne scenariusze to te, w których np. Konfederacja wygrywa wojnę secesyjną w USA lub Imperium Rzymskie nigdy nie upada. W Polsce twórczo ten koncept rozwinął Jacek Dukaj w „Lodzie” i „Ziemi Chrystusa”. Poniedziałkowa debata TV Republiki też pokazała na moment świat alternatywny, w którym nie ma PO, Szymon Hołownia jest liderem, a lewicę reprezentuje Adrian Zandberg i Joanna Senyszyn. Ta debata nie zmieniła biegu kampanii, ale od piątku ta toczy się nie po myśli Koalicji Obywatelskiej.
Hołownia jak Trzaskowski. Był celem wszystkich w TV Republice
Gdy o urząd ubiega się kilkanaście osób, naturalnym celem debaty staje się ten, kto prowadzi w sondażach. Tak było w piątek w Końskich – z wiadomymi rezultatami. Sztab Rafała Trzaskowskiego przeżywa być może największy kryzys kampanii od jej rozpoczęcia, a momentu odbicia na razie nie widać. Nie było go też w poniedziałek. Rafał Trzaskowski – zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami – po prostu się nie pojawił. Zastąpiła go jedynie kartonowa podobizna, przyniesiona przez Marka Jakubiaka, co zgodnie uznano za jeden z najbardziej żenujących momentów dotychczasowej kampanii.
Czytaj więcej
Debata prezydencka z 11 kwietnia wstrząsnęła nie tylko sceną polityczną, ale i internetem – gener...
W piątek ujawniła się też nowa dynamika: za zwycięzcę debaty uznano Szymona Hołownię, a za przegranych – polityczny duopol, przede wszystkim jednak Trzaskowskiego i jego sztab. W poniedziałek w „Republice”, role się odwróciły: pod nieobecność Trzaskowskiego to Hołownia był najczęściej atakowany jako jedyny przedstawiciel koalicji rządzącej na scenie. I wyszedł z tego starcia obronną ręką – mimo lepszych i gorszych momentów. Zwłaszcza ten dotyczący euro będzie mu jeszcze przypominany.