Bolączką polskiej nauki jest brak kadry naukowej. W Polsce jest trzy–cztery razy mniej kadry naukowej (w przeliczeniu na liczbę mieszkańców) niż w najbardziej zaawansowanych technologicznie krajach – USA, Holandii, Szwecji czy Tajwanie. Aby to zmienić, należy jak najszybciej zwiększyć środki na naukę. Delikatnie mówiąc, uposażenia wykwalifikowanej kadry są bardzo niekonkurencyjne. Najniższe uposażenie profesora wynosi 6410 zł, a jego wysokość, zgodnie z przepisami, determinuje wynagrodzenia innych pracowników. Relacja między płacą minimalną a minimalną pensją profesora jest coraz mniej korzystna. Profesor zarabia około dwu pensji minimalnych. To powoduje, że bardzo trudno zatrzymać osoby w zawodzie. Bardzo trudno też zachęcić młodą kadrę do pracy naukowo-badawczej.
Już wiadomo, że w przyszłym roku będą podwyżki. Jest projekt rozporządzenia w tej sprawie. Wysokość minimalnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego dla profesora w uczelni publicznej, z którą powiązane są płace pozostałej kadry akademickiej, wzrośnie z 6410 zł do 7210 zł, czyli o 12,5 proc. Czy to satysfakcjonująca podwyżka? Asystent na uczelni będzie zarabiał 3605 zł brutto.
To nie wymaga komentarza. Pracownik z wyższym wykształceniem otrzyma uposażenie na poziomie płacy minimalnej. Osoby zarażone bakcylem nauki zostaną na uczelni. Jednak osoba wykonująca tak wymagający intelektualnie i potrzebny zawód nie powinna mieć problemów z utrzymaniem rodziny. Teraz młodych naukowców nie stać na założenie rodziny albo pozostają na utrzymaniu bliskich. Takie wynagrodzenia uniemożliwiają utrzymanie się w większych miastach.
Czy jest jeszcze jakiś problem, który wymaga naprawy?
Tak. Mamy stosunkowo nieliczną kadrę naukową i niewystarczające środki. Jednak nauka jest porozbijana na piony, co jeszcze pogłębia ten problem. Osobnym życiem żyją uczelnie, osobnym instytuty PAN, instytuty badawcze podlegające pod różne resorty i instytuty skupione w sieci Łukasiewicz. To dezintegracja systemu nauki w Polsce. Trzeba go zintegrować i ułatwić przepływ kadry między tymi strukturami naukowymi. Ponadto praca w tych naukowych „silosach” powinna być podobnie doceniana. Na przykład w tej chwili nie jest dla mnie sprawą oczywistą, czy proponowane podwyżki będą dotyczyły wszystkich jednostek naukowych.
Ustawa o Akademii Kopernikańskiej może pogłębić ten problem. To inicjatywa prezydencka. Czy opiniował pan ten projekt? Wcześniej przecież pan też doradzał prezydentowi w Radzie Rozwoju.
Zgłaszaliśmy uwagi.
Jakie?
Nie chciałbym o tym mówić. Wydaje się, że nie sprecyzowano, jakie cele ma osiągnąć Akademia Kopernikańska. Ale jeśli nie da się zreformować skostniałego, archaicznego systemu, jednym z rozwiązań jest tworzenie alternatywnej struktury. Lub przynajmniej mocne zasygnalizowanie, że trzeba będzie to zrobić. Natomiast bardzo trudno mi ocenić w tej chwili tę inicjatywę. Nie wiadomo, jak będzie przebiegać jej realizacja.
Na jej realizację trzeba będzie jednak przeznaczyć środki, których w nauce brakuje.
Wciąż nie wiadomo jakie. Ale proszę pamiętać, że w dalszym ciągu będzie to finansowanie nauki. Może nawet bardziej efektywne. Rada z pewnością zajmie się i Akademią Kopernikańską.
Chyba może być niezręcznie, bo jako projektodawca podpisał się prezydent. Jeszcze ostatnie pytanie – czy lex Czarnek powinno zostać zawetowane?
Nie. Projekt to reakcja na patologie.
Co jest patologią?
To reakcja na głosy niezadowolonych nauczycieli i rodziców. Wetowanie bez przedstawienia alternatywnego, lepszego rozwiązania nie jest dobrym pomysłem. Pamiętajmy, że w Polsce obowiązuje jednolity system kształcenia i tzw. efektów kształcenia. Kształcenie obywateli naszej ojczyzny jest obowiązkiem państwa i musi mieć ono możliwość wykonywania tego zadania.
Prof. dr hab. inż. Artur Hugo Świergiel jest dyrektorem Instytutu Biotechnologii Przemysłu Rolno-Spożywczego oraz kierownikiem Pracowni Behawioru i Stresu w Katedrze Fizjologii Zwierząt i Człowieka Wydziału Biologii na Uniwersytecie Gdańskim. W listopadzie został wybrany na przewodniczącego Rady do spraw Szkolnictwa Wyższego, Nauki i Innowacji