Na słynny stolik w Czytelniku, przy którym zasiadali prominenci polskiej kultury, zwróciłem baczniejszą uwagę we wczesnych latach 80., kiedy częściej bywałem w wydawnictwie z racji wydawanej tam książki. Tego dnia obecni byli Tadeusz Konwicki, Gustaw Holoubek, Irena Szymańska i Andrzej Mandalian. Nikt się nie odzywał, jakby wszystko zostało powiedziane, i tylko toczyli wokół ponurym spojrzeniem. Wobec świata zewnętrznego wyrażali głównie dezaprobatę – tak to zapamiętałem.
Jarosław Molenda nie napisał monografii legendarnego stolika, jest to bodaj niemożliwe, bo uczestnicy i świadkowie wydarzeń wokół niego wymarli, a sam mebel nic nie zezna. Jak autor zapewnia, chciał opowiedzieć historię ze stolikiem w tle i taki zamiar się udał. Ale że za mało stolika na książkę, zaczyna się od przedwojnia i słynnej Ziemiańskiej ze skamandrytami, dowiadujemy się też, czym był Czytelnik po wojnie i jak powstał, i skąd się w nim wzięła część gastronomiczna w niewielkim pomieszczeniu z boku. Nie miało ono szyldu ani osobnej nazwy, ale kilka rozstawionych stolików, bufet i książki na ladzie przy wejściu stwarzały na tyle przyciągającą atmosferę, że tu naznaczało się spotkania nie tylko w sprawach wydawniczych.
Dwóch prowodyrów od stolika to Konwicki i Holoubek; pierwszy głównie milczał, drugi sypał dowcipami, niekiedy bardzo sprośnymi. Nie zauważyłem, by ktoś pił alkohol (wiek uczestników nie pozwalał?). Omawiano przy stoliku sprawy polityczne, plotki, kto co powiedział na mieście, kto co wydał lub nakręcił i co jest to warte. Stolik był hermetyczny, nie można było się do niego przysiąść. Dowiedziałem się od Molendy, że istniały także konkurencyjne stoliki; niektórzy mieli prawo kursować między nimi. Takim typem był Janusz Głowacki, który wszystkim pasował, a osobnego stolika nie chciał. Gdyby zresztą każdy wybitniejszy artysta aspirował w lokalu Czytelnika do własnego mebla, toby nie wystarczyło stolików, a i bufet musiałby pójść z torbami.
Czytaj więcej
Czasem zastanawiam się, jak by wyglądał Zajdel, gdyby nie został odwołany z tego padołu. Przez te cztery darowane dekady – co by robił? Co by napisał? Jak by komentował to, co się stało z Polską?
Skoro, jako się rzekło, jednego stolika za mało na książkę, opisano w niej Antoniego Słonimskiego, którzy urzędował w kawiarni PIW-u, a po jej zamknięciu tułał się tu i tam. Wpadał także na krótko do Czytelnika, opowiadał anegdotę lub dwie – i znikał. Dalej: pisze Molenda o różnych prominentnych postaciach, jak Stanisław Dygat czy Kalina Jędrusik, a także o rodzeniu się opozycji przeciw ustrojowi socjalistycznemu: słaniu listów do władz, narzekaniu na cenzurę i ręczne sterowanie kulturą. Wątpię wprawdzie, aby to omawiano akurat w Czytelniku, bo w otoczeniu stolika grasowali uchacze, ale ogólny klimat z pewnością był opozycyjny.