Musi dziać się coś niepokojącego między władzą sądowniczą a pozostałymi dwiema władzami (wykonawczą i ustawodawczą), skoro w ostatnim czasie odbyło się kilka konferencji na ten temat. Ta częstotliwość jest niewątpliwie reakcją na to, że niektórzy przedstawiciele pozostałych dwóch władz oraz tzw. czwartej władzy, czyli mediów, nie zawsze należycie pojmują istotę konstytucyjnych zasad niezawisłości sędziowskiej i niezależności sądów, a tym samym nie zawsze skłonni są je respektować. Potwierdzeniem tego są przykłady pochodzące z ostatniego czasu. Swoista żonglerka pomiędzy władzą wykonawczą a ustawodawczą ze znoszeniem i przywracaniem sądów rejonowych, próba organizowania obrad komisji sejmowej nad nieprawomocnym orzeczeniem sądu czy ostatni poselski projekt nowelizacji usp, w którym proponuje się wyposażenie ministra sprawiedliwości w uprawnienie do oceny orzecznictwa sądów w ramach nadzoru administracyjnego.
Krótka geneza
Przyczyny tego stanu rzeczy są zróżnicowane. Część z nich ma charakter zaszłości historycznych. Władza sądownicza nigdy nie była u nas równoważna pozostałym dwóm władzom. A i obecnie, mimo jednoznacznej deklaracji konstytucyjnej, pozostaje najsłabszym ogniwem w triadzie władzy państwowej. Pomijając już wspomniane obciążenia z przeszłości, uzależnienie władzy sądowniczej od pozostałych ma charakter niejako strukturalny. Stosujemy bowiem prawo uchwalane przez władzę ustawodawczą, a pracujemy w warunkach takich, jakie stwarza władza wykonawcza, której w dodatku przyznano nieprzewidziane w konstytucji daleko idące uprawnienie sprawowania nadzoru administracyjnego nad sądownictwem powszechnym i wojskowym. W tym stanie rzeczy trudno jest zgodzić się ze stanowiskiem TK, który usprawiedliwia konstytucyjność tego nadzoru m.in. ustrojową zasadą wzajemnego równoważenia i powściągania władz. W rzeczywistości mamy bowiem do czynienia z powściąganiem słabszego przez silniejszych.
Nic więc dziwnego, że ten słabszy upomina się o respektowanie należnych mu praw. Reakcją na to bywa nieukrywana nuta zniecierpliwienia. Pojawia się też pytanie, czego jeszcze ci sędziowie chcą. Przecież i tak należą do uprzywilejowanych. Są samodzielni decyzyjnie, nie muszą podpisywać listy obecności, mają gwarantowane przyzwoite płace, dłuższe urlopy, a na końcu przysługuje im jeszcze stan spoczynku. Tymczasem ich praca nie różni się niczym szczególnym w porównaniu z innymi funkcjonariuszami państwowymi, gdyż sądy, tak jak wszystkie organy, zobowiązane są, zgodnie z art. 7 konstytucji, do działania na podstawie i w granicach prawa. Nie ma więc podstaw do jakiegoś wyróżniania tej pracy, zwłaszcza że jej ocena społeczna nie jest wysoka.
Na ten ostatni argument można z pewną przekorą odpowiedzieć, że gdyby pozycję pozostałych władz uzależnić od miary społecznych ocen, to zapewne przeważyłyby opinie o zasadności zredukowania o połowę wynagrodzeń parlamentarzystów i przedstawicieli władzy wykonawczej. Jeżeli zaś chodzi o meritum pracy sędziowskiej, czyli o orzekanie, to jego szczególną istotę określa rota ślubowania, którą sędzia składa przed prezydentem przy odbieraniu nominacji, przyrzekając m.in. „sprawiedliwość wymierzać zgodnie z przepisami prawa, bezstronnie, według mego sumienia".
Sumienie ustawy
W tej uroczystej formule ustawa zobowiązuje sędziego do dokonywania nie tylko prostego aktu subsumpcji ustalonego stanu faktycznego pod właściwy przepis prawa, jak to na ogół ma miejsce w innych dziedzinach stosowania prawa, ale dodatkowo do poddania tego aktu badaniu przez własne sumienie. Dopiero zatem po przeprowadzeniu rozumowania prawniczego także przez instancję sumienia możemy mówić o właściwym i pełnym sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości. Dlatego rola sędziego nie może być sprowadzana, jak tego chciał jeden z wybitnych myślicieli, do bycia „ustami ustaw", gdyż sędzia powinien raczej być tychże ustaw sumieniem. To sumieniu sędziowskiemu powierzona została tak podstawowa kwestia, jaką jest swobodna ocena dowodów. Ono rozstrzyga ostatecznie, której z dyrektyw wykładni prawa nadać priorytet oraz czy i w jaki sposób zastosować klauzulę generalną. Ono także decyduje o uznaniu winy i o wymiarze kary czy o rozmiarze należnego zadośćuczynienia. To sumienie pozwala sędziemu przemienić lex w ius tak, aby zgodnie z niezrównaną w swej głębi i urodzie formułą króla Salomona móc „sądzić sercem rozumnym". Ten delikatny, wrażliwy i bardzo osobisty instrument musi być chroniony przed jakąkolwiek ingerencją. Skoro władza ma obowiązek zagwarantować swobodę i wolność sumienia każdemu obywatelowi, to tym bardziej sumieniu sędziego, które współkształtuje treść wydawanych przez niego orzeczeń. Stąd konieczność zapewnienia sędziemu pełnej niezawisłości w procesie orzekania.