Surowy wyrok, jaki na temat Polaków mieli w XIX wieku krakowscy konserwatyści, zawsze wydawał mi się wyjątkowo niesprawiedliwy. Józef Szujski, Stanisław Koźmian, Walerian Kalinka i wielu innych wybitnych historyków należących do grona tzw. krakowskich stańczyków ugruntowali tezę, że nasze narodowe katastrofy, z tragedią rozbiorów Polski w XVIII wieku na czele, wynikały głownie z własnej wyjątkowej kłótliwości i lekkomyślności Polaków.
Konflikt wewnętrzny Polaków podsycają politycy u władzy
Uproszczony dydaktyzm tego krakowskiego punktu widzenia irytuje do dzisiaj, zwłaszcza że nazbyt często wpisywał się on w tworzony przez innych w Europie obraz Polaków jako narodu, który po prostu nie potrafi rządzić się sam i dlatego potrzebuje nad sobą obcego nadzorcy lub opiekuna. Nadal uważam, że tezy krakowskich historyków były zbyt jednostronne, jednak obserwując obecną polską politykę, nie można nie zauważać rosnącego znaczenia pewnego niepokojącego wewnętrznego czynnika – złej woli. Widoczny w wielu wymiarach naszego politycznego i publicznego życia brak fundamentalnej dobrej woli okazywanej sobie wzajemnie przez obywateli wspólnego państwa, podsycany otwarcie bez żadnych osłonek przez sprawujących władzę polityków, skutkuje stopniową i nieodwracalną wewnętrzną degradacją politycznej wspólnoty. Takie rany nie goją się szybko.
Czytaj więcej
Próbuję zrozumieć, jak się tworzy politykę. Publicyści często przystępują do pracy z tezą, z wyrokiem. Pomijają okoliczności, w jakich podejmowano decyzje – w gąszczu wyzwań, słabości, sprzecznych czynników – mówi Piotrowi Zarembie historyk prof. Andrzej Nowak
Z drogi, na którą weszliśmy, da się zejść. Pod jednym warunkiem
Na co dzień skutków tego procesu możemy nawet nie dostrzegać. Bieżące życie toczy się zwykłym trybem, tworząc złudzenie, że jest nadal stabilne i pewne. Co najwyżej z większą niechęcią odwracamy wzrok, by nie patrzyć, jak „ci na górze” coraz zacieklej obrzucają się błotem. W rzeczywistości jednak następuje powolny rozkład dobrej woli, bez której ludzie nie są w stanie wytrzymać razem, żyjąc w jednym miejscu. W końcu też pojawia się tak wielka niechęć, zmęczenie i rozczarowanie, że większość uznaje, iż dla świętego spokoju lepiej będzie, jeśli to miejsce po prostu przestanie istnieć.
Trudno powiedzieć, czy z tej drogi, na którą weszliśmy, można się jeszcze zawrócić. Na pewno bez odrobiny dobrej woli się nie obejdzie.