Im bliżej inauguracji Donalda Trumpa, tym mocniej naciera rosyjska armia na wschodnim froncie wojny z Ukrainą. Z doniesień ukraińskiego sztabu generalnego wynikało w niedzielę, że najostrzejsze walki obecnie trwają w okolicy oddalonych od siebie o 40 km miejscowości Pokrowsk i Kurachowe w obwodzie donieckim. Okupując te miejscowości, Rosjanie na tym odcinku frontu znaleźliby się prawie na granicy z obwodem dniepropietrowskim.
Natarcie armii Putina trwa też w wielu innych miejscach Donbasu, ale atakują też w obwodzie charkowskim. Ukraińska armia informuje również o „brutalnych walkach” w rosyjskim obwodzie kurskim, gdzie Ukraińcy dotychczas stracili już połowę zajętego podczas sierpniowej ofensywy terytorium.
Armia Putina naciera. Dlaczego Kijów nie rozszerza mobilizacji?
– Mówiąc szczerze, jeżeli obecnie istotnie nie zmieni się sytuacja z uzupełnieniem szeregów armii, to perspektywy Kurachowa i znajdującej się obok drogi są kiepskie. Mamy wiele problemów, ale kluczowy jest taki, że nie ma komu walczyć – komentował ostatnio w rozmowie z ukraińskim portalem NW Ewhen Dykyj, weteran wojny ukraińsko-rosyjskiej i były dowódca batalionu Ajdar.
Wielu ukraińskich ekspertów od miesięcy mówi o potrzebie rozszerzenia mobilizacji nad Dnieprem, obniżenia wieku mobilizowanych (na front nie są obecnie wysyłani mężczyźni w wieku 18–24 lata). Władze w Kijowie namawiała do tego również administracja Białego Domu. Na razie bezskutecznie. Prezydent Wołodymyr Zełenski odrzuca obecnie taką możliwość i mówi o potrzebie „zachowania młodego pokolenia”.
Czytaj więcej
Media ukraińskie opisały patologie w jednej z jednostek. Służący tam żołnierze byli bici i poniżani. Budowali też dom dowódcy. Władze w Kijowie reagują, dowódca usłyszał zarzuty.