Wprawdzie gabinet Donalda Tuska jest pochłonięty głównie bieżącymi zmaganiami na różnych frontach i nie przyjmuje podpowiedzi pochodzących ze środowisk pozarządowych, ale klasa polityczna i opinia publiczna w naszym kraju powinny zauważyć tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego. Tym bardziej że przypada ono na wiosnę 2025 r., czyli także czas polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Naturalnie rzecz nie tyle w tym, aby tę datę zauważyć, choć i to warto, ale by spróbować dostrzec jakieś lekcje, które płyną, być może, dziś dla polityki polskiej z panowania tego dzielnego i mądrego władcy. Niewielu takich mieliśmy w ciągu 800 lat od Mieszka I do upadku I Rzeczypospolitej.
„Uczenie się od Chrobrego” powinno polegać nie tylko na wnioskach z mocnych stron jego panowania, ale także z jego słabości i popełnianych przezeń błędów. Wprawdzie słusznie po śmierci króla Bolesława szybko nazwano go Wielkim (miano Chrobrego pojawiło się później), jednak zdarzały mu się działania czy zaniechania, które po jakimś czasie okazywały się przyczyną poważnych problemów, w które popadało pozostawione następcom ówczesne państwo polskie. I dlatego pierwszą lekcją, która wynika z panowania Chrobrego i tego, co stało się z Polską w ciągu kolejnych kilkunastu lat, jest imperatyw jedności, zarówno w obrębie klasy politycznej (głównych aktorów, którzy współdzielą odpowiedzialność za siłę i sprawność państwa), jak i ogólnie jedności Polaków jako narodu czy społeczeństwa. Oczywiście, nie chodzi tu o brak naturalnych różnic obecnych w każdym rozwiniętym społeczeństwie i jego politycznej reprezentacji. Chodzi natomiast o unikanie podziałów politycznych tak głębokich, że aż rozrywających narodową wspólnotę; podziałów, które osłabiają państwo, a zwłaszcza jego zdolność do obrony przed zagrożeniami zewnętrznymi.
Jarosław Kaczyński i PiS jak niszczycielski Bezprym
Bolesław Chrobry uchodził za władcę, który rozumiał potrzebę integracji ludności zamieszkującej jego państwo i podejmował rozliczne działania w tym kierunku. Dotyczyło to nie tylko działań w sferze infrastruktury łączącej obszar tworzonego państwa, ale też idei, która miała spajać duchowo oraz mentalnie ludność tak bardzo ówcześnie zróżnicowaną, od zachodniej Wielkopolski po Grody Czerwieńskie. Tą ideą było chrześcijaństwo, bardzo przecież płytko i nierówno zakorzenione na ziemiach polskich w czasach Mieszka I. Wspierając silnie instytucje Kościoła (tworząc kolejne biskupstwa), wierzył, że przyczynią się one do formowania świadomości wspólnoty ludności – jeszcze nie narodu – zamieszkującej ziemie objęte jego panowaniem. Kult Świętego Wojciecha miał nie tylko lepiej włączać Polskę w obręb szerszej społeczności Christianitas (terminem Europa jeszcze się wtedy nie posługiwano), ale miał łączyć Polan i inne plemiona żyjące w granicach ówczesnej Polonii. To miał być ich pierwszy wspólny święty, męczennik za wiarę.
Czytaj więcej
Tysiąclecie korony polskiej to wielki jubileusz dla nas wszystkich. To okazja, by spojrzeć na dzieje, wspomnieć dobre i złe tradycje rządzenia. To także okazja, by całemu światu przypomnieć, że Polska jest tu od 1000 lat i będzie nadal.
Niezależnie od oceny wielkiej pracy jednoczącej państwo oraz zespalającej lud, który je zamieszkiwał, okazała się ona niewystarczająca w obliczu pierwszych ostrych podziałów, do których doszło na tle walki o władzę po śmierci Chrobrego. Pominięty przezeń jako następca tronu chorobliwie ambitny syn Bezprym doprowadził do obalenia króla Mieszka II. To on swymi kolejnymi działaniami otworzył drogę do tzw. reakcji pogańskiej, której następstwem był upadek państwa polskiego, a jego resztki zostały wydane na pastwę zazdrosnych sąsiadów. I dziś mamy w kraju siłę polityczną, która podobnie jak Bezprym uważa, że to ona powinna rządzić, a jej przywódca oskarża demokratycznie wybraną władzę o zamiar pozbawienia Polski niepodległości. Publiczne i wielokrotne ogłaszanie przezeń finis Poloniae, gdy tylko ktoś inny legalnie miałby przejąć lub przejął władzę, oznacza, że gdyby to oskarżenie potraktować poważnie, to jest ono niczym innym jak wezwaniem do powstania lub wojny domowej w obronie rzekomo zagrożonej przez rząd niepodległości. Tylko bizarność tej siły politycznej i jej szefa wcielającego się we współczesnego Bezpryma (to znaczy ich nie tylko straszność, ale i śmieszność) powoduje, że tego rodzaju deklaracje nie prowadzą do wojny domowej. Są jednak – podobnie jak produkowane przez nią w tym samym celu kłamstwo smoleńskie – czynnikiem silnie dzielącym, czyli osłabiającym polskie społeczeństwo.