„Białe pierze się w dziewięćdziesięciu”: bestseller o dzieciństwie w Jugosławii

W autobiograficznej powieści Bronji Žakelj polityka Tity i wojny bałkańskie lądują na dalszym planie. Na pierwszym są rodzinne wspomnienia, domowe rytuały, wakacje nad Adriatykiem i choroba matki.

Publikacja: 28.03.2025 17:00

„Białe pierze się w dziewięćdziesięciu”, Bronja Žakelj, przeł. Joanna Pomorska, Wydawnictwo Akademic

„Białe pierze się w dziewięćdziesięciu”, Bronja Žakelj, przeł. Joanna Pomorska, Wydawnictwo Akademickie Sedno

Foto: mat.pras.

Słyszałaś, że w Lublanie jest wojna? – pytam. – Słyszałam, przyjdziesz na naleśniki? – odpowiada pytaniem Dada”. Albo taka rozmowa w szpitalu, gdy bohaterowie dowiadują się, że piętro wyżej leczy się sam Tito, schorowany już i sędziwy, bo to rok 1980: „mam nadzieję, że może zobaczymy Titę na korytarzu albo na przykład w windzie. – Całe szczęście, że mam czyste włosy i nową sukienkę, na wypadek gdybyśmy spotkali Titę – mówię. – Odpada, bo on nie ma nóg! – studzi mój zapał tata”.

Czytaj więcej

Reportaż z Bośni: Trzygłowy smok w skłóconym małżeństwie

„Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” – autobiograficzna powieść Bronji Žakelj

Gdyby książka Bronji Žakelj, urodzonej w 1969 r. w Lublanie, miała więcej takich momentów, byłaby rewelacyjna. Zamiast tego jest tylko dobra, może nawet bardzo dobra, jeśli ktoś nie opiera się wzruszeniom. Bo „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” to pełna nostalgii i humoru literatura autobiograficzna. Klasyczne wykopaliska na wzgórzach pamięci. A że w rodzinie Žakeljów dramatów nie brakowało, to i pisać jest o czym. To dość prosta książka wspomnieniowa (diś często sięga się po termin autofikcja m.in. po to, by zaznaczyć, że powieść autobiograficzna wciąż jest powieścią) bez wymyślnej strategii narracyjnej, snuta od wczesnego dzieciństwa po wyprowadzkę z domu i domknięcie rodzinnej klamry w tajemniczej postaci dziadka. Sporo tu o ojcu i matce, młodszym bracie, o babci i dalszych krewnych. Zwykłej-niezwykłej jugosłowiańskiej rodzinie z jej odnogami i gałęziami, zakorzenionej w Słowenii. Znajdzie się parę fragmentów o śmierci Tity i igrzyskach zimowych w Sarajewie. Jednak punkty zwrotne to nie wydarzenia polityczne, lecz śmierć najbliższych.

Wszystko to jest wzruszające i serce z kamienia miałby ten, komu choć raz podczas lektury nie zaszklą się oczy. Zarazem autentyczność tej książki chroni przed banałem. Nawet formuła narracyjna listu pisanego do zmarłej matki – swoją drogą niekonsekwentnie prowadzona – nie wydaje się kiczowatym szantażem, lecz jest uzasadniona okolicznościami i przeżyciami narratorki. Zresztą wydawnictwo Sedno nieudanych książek raczej nie publikuje. Dba o to, byśmy mieli pod dostatkiem bałkańskich nowości z wyższej półki, choćby książek Miljenko Jergovicia czy Drago Jančara. To Sedno wydało Gorana Vojnovicia, który za „Moją Jugosławię” dostał w Polsce nagrodę Angelusa. „Białe pierze się w dziewięćdziesięciu” w kategoriach literackich plasuje się oczko niżej, nie stanowi też bogatego świadectwa historycznego, życie prywatne toczy się tu obok, pomimo polityki.

Książka o wielopokoleniowej rodzinie u schyłku Jugosławii. Bez wojny, za to z wyjazdami nad Adriatyk

Można tę opowieść interpretować jako metaforę umierającej Jugosławii i rozpadu wielonarodowej wspólnoty, ale to już raczej na własną, czytelniczą odpowiedzialność aniżeli jako ewidentny zamiar pisarki. Bo jest to przede wszystkim osobista kronika rodziny, w której nie brakowało ani miłości, ani tragedii. Socjalizm i wojny w latach 90. znajdują się daleko na trzecim planie, na pierwszym są wspomnienia osobiste. Domowe rytuały, wakacje u kuzynostwa, wyjazdy nad Adriatyk, jugonostalgiczne rekwizytorium, powiedzonka ojca, choroba matki i szpitalne korytarze. Wreszcie jest tu miłość bratersko-siostrzana i smutek, gdy któregoś z domowników w pewnym momencie zabraknie.

Czytaj więcej

„Zapomniane”: Metafizyka szurania kapci i kipiącego rosołu

W ojczyźnie autorki książka była wielkim bestsellerem. Gatunkowo najbliżej jej do powieści obyczajowej, może nawet inicjacyjnej? Warta lektury i poruszająca czułe, emocjonalne struny. I chyba tyle. Bo o ile można o emocjach pięknie opowiadać, to już dyskutować z nimi w żaden sposób się nie da.

Słyszałaś, że w Lublanie jest wojna? – pytam. – Słyszałam, przyjdziesz na naleśniki? – odpowiada pytaniem Dada”. Albo taka rozmowa w szpitalu, gdy bohaterowie dowiadują się, że piętro wyżej leczy się sam Tito, schorowany już i sędziwy, bo to rok 1980: „mam nadzieję, że może zobaczymy Titę na korytarzu albo na przykład w windzie. – Całe szczęście, że mam czyste włosy i nową sukienkę, na wypadek gdybyśmy spotkali Titę – mówię. – Odpada, bo on nie ma nóg! – studzi mój zapał tata”.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Zapomniane”: Metafizyka szurania kapci i kipiącego rosołu
Panel Transformacji Energetycznej
Czas na szeroką debatę o transformacji energetycznej
Plus Minus
„Duch z wyspy”: Lepsza sensacja niż horror
Plus Minus
„Ferdydurke”: Józio notorycznie ugniatany
Plus Minus
„Oskubani”: Emocje jak w kurniku
Materiał Partnera
Kroki praktycznego wdrożenia i operowania projektem OZE w wymiarze lokalnym
Plus Minus
„Śnieżka”: Magia Disneya z odpustu
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście