Jarosław Kaczyński jest pragmatykiem. Potrafił schować dumę i ambicję do kieszeni, zacisnąć zęby i stworzyć wspólne listy wyborcze ze Zbigniewem Ziobrą, który go zdradził, i wrogiem z PO – Jarosławem Gowinem. Małżeństwo z rozsądku dało PiS liczne sukcesy wyborcze, pozwalające na niemal totalną władzę w Polsce.
Do wyborów w 2023 r. PiS pójdzie wspólnie z Solidarną Polską, Partią Republikańską i prawdopodobnie z Kukiz’15. Możliwe, że do sojuszu dołączy Prawica Rzeczpospolitej Marka Jurka i mniejsze formacje prawicowe. Wszystko w myśl zasady, że na prawo od PiS może być tylko ściana.
Czytaj więcej
Nominacja dla Henryka Kowalczyka to przepraszanie wsi - mówi Marek Sawicki, poseł PSL-Koalicji Polskiej, były minister rolnictwa.
Między ścianą a PiS będzie jeszcze Konfederacja, ale szeroki blok prawicowy daje ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego wysokie szanse na kolejne zwycięstwo wyborcze.
Gorzej sytuacja wygląda po drugiej stronie. Zjednoczoną Prawicę wzmacnia opozycja. Podzielona, podgryzająca się, stosująca fortele wobec siebie, niekomunikująca się. Efekt Tuska minął, a PO wciąż chce podporządkować sobie partnerów opozycyjnych. To się raczej nie uda na szerszą skalę. Za dużo wodzów, za mało Indian. Trudno sobie wyobrazić szeroką listę programową współtworzoną przez PO, PSL, Polskę 2050, Lewicę z Partią Razem… Tak wielogłowa hydra rządząca nie pożyłaby długo. Prędzej czy później koalicja „od Sasa do Lasa” utopiłaby swoje rządy w kłótniach, a władza mogłaby wrócić, przy okazji wcześniejszych wyborów, do PiS, niczym na początku lat 90. do postkomunistów, których Polacy woleli od skonfliktowanych rządów solidarnościowych.