Dobrze się stało, że pojawił się ten spór o pieniądze, który zaktywizował posłów do zabrania głosu, wyrażenia sprzeciwu i zadeklarowania pomocy. Jeszcze lepiej by było, gdyby to nie był akt odosobniony, ale zapowiedź systemowych rozwiązań. Każda sposobność, aby spojrzeć na całość skomplikowanego zagadnienia ochrony polskiego dziedzictwa z należytą uwagą i powagą, jest dobra. Oprócz powagi konieczny jest też dystans, którego nabieramy w wyniku różnorodnych doświadczeń. Aby skutecznie prowadzić działania w jakimś szerzej pojętym zakresie społecznej aktywności, dobrze jest dysponować całościowym programem działania. Często program taki można uznać za rodzaj wizji. Określenie takie niesie ze sobą nieuniknione skojarzenie z pewną dozą szaleństwa, ale trudno się temu dziwić. Ze świadomością posiadania wizji na jakiś temat, łączy się mało radosne przekonanie, iż ustalamy pryncypia zazwyczaj na przekór rzeczywistym uwarunkowaniom. Wizje rzadko, niestety, mają możliwość realizacji, a jednak ich istnienie jest konieczne. Bez nich aktywność społeczna stałaby się jedynie zbiorem przypadkowych działań wymuszonych partykularnymi interesami różnych grup nacisku.
Byłoby dobrze, gdyby generalny konserwator zabytków (jeśli chodzi o koncepcję ochrony zabytków w Polsce, przynajmniej co do tej nazwy istniała w środowisku specjalistów zawsze jaka taka zgodność) posiadał pewną czytelną wizję ochrony naszego dziedzictwa. Niestety, nie każdy ma okazję do konsekwentnego sformułowania swoich poglądów (o ile nie był wcześniej wybitnym teoretykiem). Nie każdemu zdarza się przy tym wyjątkowe szczęście, aby w trakcie urzędowania, z przyczyn od siebie całkowicie niezależnych, znaleźć się w warunkach umożliwiających realizację programu działania i to na dodatek z pełną świadomością niezależności od zewnętrznych nacisków.
Aktualny kierunek, w którym zmierza całościowa koncepcja ochrony zabytków w Polsce, jest bardziej wynikiem skrzyżowania szeregu kompromisów i aktów kapitulacji, niż wynikiem prób zrealizowania pewnej jednolitej wizji. Należy sobie wyraźnie powiedzieć, że klęskę poniosła koncepcja, wedle której zabytkami w Polsce miał się zajmować "zakon" urzędników o bardzo wysokim statusie zawodowym, niezależnie od nacisków płynących z najrozmaitszego szczebla, tworzących sieć niemal zupełnie niezależnej policji konserwatorskiej, działającej jedynie dla idealistycznie potraktowanego dobra zabytków, pod kierunkiem silnie scentralizowanej władzy naczelnego urzędu (niemal "ministra od zabytków", którym de facto jest Bogdan Zdrojewski), wysoko usytuowanego w hierarchii urzędów centralnych państwa. Skoro już tak się stało, skoro już nastąpił odwrót od tego kierunku, należy wyciągnąć wszystkie konsekwencje z koncepcji funkcjonowania państwa samorządowego i zdecydować się na radykalną reformę systemu ochrony zabytków. Podstawą zaś tej reformy musi być uświadomienie sobie, że zabytek zabytkowi nierówny i istnieją w tym względzie znaczne przesunięcia w hierarchii, zaś działanie przy zabytku może być stosunkowo proste lub niezwykle skomplikowane. "Strzelanie" do tych problemów za pomocą broni tego samego kalibru mija się z celem i w rezultacie szkodzi samym zabytkom.
Aby więc przejść do konkretów: skoro koncepcja naszego państwa (niezależnie od chwilowych odwrotów od tego kierunku, także w dziedzinie zarządzania kulturą) zakłada przekazywanie w jak największym stopniu władzy samorządom, to powinno to dotyczyć także ochrony i opieki nad zabytkami. Na każdym szczeblu władzy samorządowej potrzebny jest ktoś, kto będzie się zajmował ochroną zabytków na terenie objętym władzą samorządową, w takim zakresie, jakie niosą ze sobą problemy zabytków będących w kręgu oddziaływania władzy samorządowej. Minister Zdrojewski, jako były prezydent polskiej metropolii, wie doskonale, że nie są potrzebne urzędy podległe wojewodzie, relikty marzeń o policji konserwatorskiej, ale różnych rozmiarów placówki "ochrony zabytków", odpowiadające każdemu szczeblowi samorządowej struktury (sejmik, powiat, gmina), podległe różnym organom władzy samorządowej (marszałek sejmiku, starosta, prezydent i burmistrz, wójt).
Analiza obecnej sytuacji nie daje podstaw do przekonania, iż wojewódzkie urzędy ochrony zabytków są w istocie tymi absolutnie niezależnymi od "czego-kogokolwiek" organami konserwatorskiej władzy centralnej. Z kolei obserwacja pracy konserwatorów samorządowych pokazuje, że przekazywane części uprawnień "w dół" nie powoduje totalnej katastrofy w ochronie naszego dziedzictwa. Oczywiście zawsze należy się liczyć z możliwością instrumentalnego traktowania zabytków i przedkładania własnych partykularnych interesów nad ich dobro. Ale metoda, która prowadzi do przezwyciężenia tego zjawiska, może polegać wyłącznie na stopniowym oddawaniu władzy nad zabytkami lokalnym społecznościom, dla których są one wyróżnikiem własnej tożsamości. Pod warunkiem rzecz jasna, iż społeczności te będą miały szansę same decydować o priorytetach w zakresie ochrony swego dziedzictwa, zaś konserwatorem wojewódzkim, ale już samorządowym, będzie osoba wyłoniona w konkursie (jednym z kryteriów wyboru powinna być rekrutacja z dotychczasowych struktur konserwatorskich; byłoby to honorowanie awansu zawodowego). I jeszcze jedno: w nowej perspektywie Polska otrzyma 400 mln euro na ochronę zabytków.
Ważyć, nie liczyć