Maciej Reluga i Mateusz Szczurek („Rz”z 17.12.2007) w pobudzający do refleksji sposób zarysowali dylematy decyzyjne RPP w warunkach przyspieszającej ostatnio inflacji. Sformułowali kilka ważnych pytań i wątpliwości, ale nie wszystkie sugerowane odpowiedzi i zalecenia są przekonujące. Celowe wydaje się więc pójście o krok dalej wskazanym przez nich tropem, a także zwrócenie uwagi na dodatkowe czynniki komplikujące wybór właściwej ścieżki stóp procentowych w 2008 r.
Sądzę, że przewodnią myśl autorów można zrekonstruować w następujący sposób. Ponieważ przyczyny ostatniego wzrostu inflacji są niezależne od RPP (ceny żywności, ceny paliw), to przy podejmowaniu decyzji można fakt ten w zasadzie zignorować, dopuszczając do okresowego przekroczenia celu (a nawet pasma), zgodnie z filozofią działania opisywaną w „Założeniach polityki pieniężnej”. Inaczej mówiąc, jeśli przyspieszenie inflacji nie wynika ze zbytnio ekspansywnej polityki pieniężnej w przeszłości, to po pewnym czasie działanie szoków wygaśnie i inflacja powróci do celu. Wyjście inflacji poza górną granicę pasma należy przy tym traktować tak samo jak poza dolną, czyli symetrycznie. Zdaniem autorów jedynym istotnym kontrargumentem wobec tak zarysowanej strategii działania mogłaby być tylko decyzja rządu o szybkim przystąpieniu do ERM II: „jeśli rząd wykazałby determinację w spełnieniu kryteriów fiskalnych, bank centralny nie mógłby sobie pozwolić na niespełnienie kryterium inflacyjnego”. Pozostałym pojawiającym się w dyskusji argumentom nie przypisują szczególnej wagi (np. wpływowi oczekiwań inflacyjnych na oczekiwania płacowe) lub całkowicie pomijają je w analizie.
Mój ogólny zarzut dotyczy trzech wzajemnie powiązanych ze sobą kwestii, na których autorzy budują swoją konstrukcję myślową: a) nadmiernego znaczenia przypisywanego rozróżnieniu między inflacją bazową a CPI; b) niewłaściwej diagnozy charakteru obecnych szoków na rynku żywności i paliw oraz c) mylącej analogii między obecną sytuacją a dylematami roku 2004.
Uważam, że najsłabszym ogniwem myślenia autorów jest dosyć mechaniczne i ponadczasowe, a tym samym uproszczone i nieadekwatne do obecnych warunków rozumienie zależności między inflacją CPI a inflacją bazową. Podobnie jak w przypadku wielu innych wskaźników ekonomicznych, również przydatność inflacji bazowej jako narzędzia analitycznego jest w pewnych warunkach większa, a w innych mniejsza. Jak wiadomo, przydatność miar inflacji bazowej wynika ogólnie stąd, że pozwalają one wyłączyć z koszyka dobra, których ceny cechują się dużą zmiennością pod wpływem korzystnych i niekorzystnych przejściowych wstrząsów. Podręcznikowym przykładem są wstrząsy cenowo-podażowe na rynku żywności i paliw. Problem polega jednak na tym, że w ostatnim okresie ceny tych produktów nie cechują się dużymi wahaniami, lecz zmieniają się wyraźnie jednokierunkowo: po prostu trwale rosną. W tej sytuacji wartość informacyjna mierników inflacji bazowej ulega wyraźnemu obniżeniu, ponieważ mogą one systematycznie niedoszacowywać rzeczywistą inflację, co może prowadzić do błędów w polityce pieniężnej.
W toczącej się za granicą w fachowej prasie dyskusji nad dylematami banków centralnych wskazuje się kilka przyczyn, z powodu których obecnie należy się odnosić z dużo większą ostrożnością do indeksów inflacji bazowej. Po pierwsze, wyłączone z nich artykuły mogą wcześniej, niż inne produkty sygnalizować trwałe zmiany w presji inflacyjnej. Żywność i benzynę kupuje się często i dlatego ich ceny są mniej „lepkie” niż np. ceny dóbr trwałego użytku. Co bardzo ważne, ze względu na częstotliwość zakupów, zmiany cen tych dóbr mają kluczowe znaczenie dla percepcji inflacji i w efekcie dla kształtowania się oczekiwań inflacyjnych. Po drugie, ceny dóbr uwzględnionych w inflacji bazowej oraz wyłączonych z niej są ze sobą powiązane. Znaczny wzrost cen żywności i paliw zmniejsza wydatki na pozostałe dobra, co może sztucznie zaniżać indeksy inflacji bazowej. Po trzecie, miary inflacji bazowej uwypuklają korzystne podażowe efekty globalizacji związane z silniejszą konkurencją i niższymi kosztami produkcji artykułów przemysłowych. W sytuacji, gdy ze względu na szybko rosnący popyt ze strony Chin, Indii i innych krajów efekt netto globalizacji staje się stopniowo proinflacyjny, miary te nie będą w pełni odzwierciedlać narastania presji inflacyjnej.